czwartek, 10 kwietnia 2014

Rozdział 4

Glupota kontratakuje - czyli jak publiczna toaleta moze ponownie uprzykrzyc zycie 


http://www.youtube.com/watch?v=5Sfm5PgHcH0 

          Cała podekscytowana przemierzałam korytarz brytyjskiego lotniska, ciągnąc ze sobą dość niewielkich rozmiarów walizkę. Cóż właśnie tym nikłym rozmiarom i niewielkiej pojemności zawdzięczała to, że jeszcze nie całą godzinę temu siedziały na niej Leigh, Jesy i Perrie, a ja z miną jakbym właśnie rozbrajała bombę w publicznym metrze starannie starałam się dopiąć zamek. 
- Nie szczerz się tak. - zwróciła mi uwagę blondynka, a ja skierowałam na nią lekko zdezorientowane spojrzenie. - No co? Powiedziałam nie szczerz się tak, uśmiech pozostaw dla Los Angeles.
          Przytaknęłam przyjaciółce, niemalże natychmiast przybierając kamienną twarz i wyniosłe, poważne spojrzenie którym miażdżyłam tych biednych, przypadkowych przechodniów, którzy nie wiedzieli, że właśnie mijają takie gwiazdy światowego formatu jak Little Mix. Po chwili możemy dostrzec nasze kochane gwiazdeczki w kapturach i ciemnych okularach - normalnie niczym mafia, nie? - a obok nich Paula, któremu z lekka wystaje jego piwny brzuch i Andy'ego, który na nasz widok zaczyna machać jak oszalały - jednym słowem nie ma wątpliwości gdzie powinnyśmy teraz podejść. 
          Oczywiście formalnie przylepiłyśmy na twarz sztuczne uśmiech i zaczęłyśmy się witać ze wszystkimi, świergocząc niczym gołębie liżące się na wiosnę. Jednak na widok pięciu gęb z bliska moja ręka automatycznie zacisnęła się mocniej na rączce walizki, jakbym się obawiała, że za chwilę ktoś mi ją wyrwie i więcej jej nie zobaczę. Jade, głupia jesteś, nawe złodziej by się rozczarował gdyby ją otworzył i znalazł tam tylko stos ciuchów, których nawet na ebayu opchnąć się nie da i kilka innych śmieci, w tym kosmetyki z wątpliwym terminem ważności. 
          Odprawa przeminęła nudno. Pani  za ladą każdej z nas posyłała mordercze spojrzenie, jakbyśmy były winne temu, że musimy lecieć samolotem, a nasze paszporty niemalże odrzuciła ze wstrętem na bok, po uprzednim sprawdzeniu czy wszystko z nimi w porządku. Natomiast kiedy pierwszy z chłopców podał jej swój paszport, natychmiast wyszczerzyła się, niczym wiedźma z Królewny Śnieżki, która za chwilę ma powrócić do piękności i młodości, i zaświergotała coś o tym, że mogą szybciej nadać bagaż niż czekający w kolejkach. Trzepocząc intensywnie rzęsami, niczym osoba mająca na bakier z limitem na kofeinę wpatrywała się w ich paszporty jak w obrazki i starała się przetrzymać każdy z nich jak najdłużej w rękach, jakby to były co najmniej relikwie dwunasto-wiecznego świętego. Na koniec poprosiła o autograf dla córki, na co nasze gwiazdki oczywiście przystały z ochotą. No tak, uroki bycia gwiazdą - na nas patrzyła tak, jakby miała pretensje, że w ogóle gdzieś lecimy i musi marnować swój cenny czas sprawdzając nam paszporty, a dokumenty chłopaków najchętniej oglądała by dziesięć razy, byleby tylko stali obok niej.
          Jakiś czas potem wszyscy siedzieliśmy, zamulając na ławce na lotnisku, bo samolot jak zwykle się spóźniał - tak, profesjonalnie to nazywając miał problemy techniczne. Liam chyba nawet przestał kontaktować bo zastygł ze słomką od shake'a zakupionego przed paroma minutami w buzi i nie reagował na to, że Niall, który już swój kubek opróżnił, bezczelnie włożył do jego napoju swoją słomkę i teraz wysiorbuje resztkę z dna. Ja za to przebierałam niecierpliwie nogami, przejeżdżając co jakiś czas szpilką - które na swoją głupotę ubrałam - po śliskiej podłodze i wydając przeraźliwy dźwięk na który wszyscy się krzywili. 
- Muszę do toalety. - wypaliłam, ale wszyscy tak się zatracili w ciszy, przerywanej tylko odgłosami lotniska, że kiedy ją przerwałam, nie odnotowali o co chodzi w mojej wypowiedzi. - No za potrzebą. - dodałam niecierpliwie, a obcas od moich butów po raz kolejny wydał ów piszczący dźwięk, gdy bez skrupułów przejechałam nim po posadzce.
- Tylko się pośpiesz - mruknął Andy, spoglądając powoli zmęczonym wzrokiem na tablicę z opóźnieniami samolotów. - Masz dziesięć minut.
          Po chwili na lotnisku rozległ się odgłos miarowego stukania obcasów, gdy biegłam na tyle szybko, na ile pozwalały mi buty. Po chwili trzasnęłam najpierw drzwiami od toalety, a później od kabiny i odetchnęłam z ulgą. Rano zaspałyśmy i oczywiście na załatwienie potrzeby w domu nie było czasu, tak więc teraz spłynął na mnie błogi spokój, że w samolocie będę bezpieczna od sensacji pęcherzowych. 
          Jednak jak wielkie okazało się moje zdziwienie, gdy okazało się, że drzwi od kabiny, które tak ochoczo za mną trzasnęły, wcale nie chcą się tak ochoczo otworzyć. Po kilku minutach szamotanie się z zamkiem, który ani drgnął, na kolanach zaczęłam badać wąską przestrzeń pomiędzy drzwiami a podłogą. Super, nie zmieszczę się. Właśnie zostałam więźniem publicznej toalety i nie widzę żadnego ratunku. Nie wiedząc co robić, z pełnego rozpędu - który swoją drogą liczył jakieś dwa metry, tyle samo co szerokość kabiny - zaczęłam wbiegać w drzwi, mając nadzieję, że jakimś cudem opatrzności bożej się otworzą. Puki co skończyło się na poobijanym ramieniu, które służyło mi jako taran, ale ja się jeszcze nie poddałam.
          Czy odgłos otwieranych drzwi, to odgłos zbawienia? Chyba tak. Niestety, nie były to drzwi od kabiny, a jedynie od toalety, ale pół sukcesu, prawda? Przynajmniej teraz jakiś człowiek dobrej woli pomoże mi się uwolnić.
- Hej, możesz mi pomóc? Chyba się zatrzasnęłam! - krzyknęłam, waląc przy tym zaciśniętymi pięściami w nieszczęsne drzwi, byle by tylko być usłyszana. Jednak odpowiedział mi głos, którego zdecydowanie nie chciałam teraz słyszeć. 
- Chyba? Raczej na pewno, Jade. 
          Sceptyczny, krytyczny, cyniczny. Taką właśnie barwę ma ten głos. I kogo ja tu mam oszukiwać? Wszyscy wiemy, że to Louis.
- Co robisz w damskiej toalecie?
- Chyba raczej co ty robisz w męskiej toalecie?
          Serio? Czyżbym tak się śpieszyła, że pomyliłam kible? O Boże, widzisz i nie grzmisz?
- Oh, zamknij się. - wymruczałam pod nosem, niemalże do siebie, ale chłopak chyba to usłyszał  bo wybuchnął śmiechem. - Lepiej pomóż mi stąd wyjść, ciołku.
- Przejdź dołem - byłam niemalże pewna, że w tej chwili wzruszył ramionami, jakby to było najprostsze i najbanalniejsze do wykonania na świecie.
- Taaa, na to też wpadłam, geniuszu. Nie zmieszczę się. - jęknęłam.
- To przejdź górą?
          Poderwałam lekko głowę do góry. Pomiędzy drzwiami, a sufitem była spora odległość i spokojnie bym się tam zmieściła. Jednak drzwi były całkiem spore. Z mojej strony, gdybym najpierw stanęła na sedesie, może bym tam weszła, ale zeskoczyć... 
- Nie ma mowy. Mam lęk wysokości!
- Serio, Jade to są najwyżej dwa metry! - wyśmiał mnie mój towarzysz, a kiedy zorientował się, że nie mam zamiaru korzystać z jego genialnego pomysłu, najzwyczajniej w świecie strzelił focha i postanowił wziąć swoją obrażalską dupę w troki - To gnij tam dalej, ja idę.
- Tomlinson, dupa wołowo, stój! - zaczęłam wrzeszczeć przerażona nie na żarty. - Nie możesz, nie wiem pójść po jakąś obsługę, czy chociażby sprzątaczkę? - jęknęłam, szukając jakiegokolwiek rozwiązania, które pozwoliłoby mi ominąć wspinaczkę po tej nieszczęsnej kabinie, która mnie uwięziła.
- Jade za... o kurwa dwie minuty mamy samolot, nie ma czasu na obsługę! Skacz! - wydarł się na mnie Tomlinson, a ja pod wpływem presji podjęłam decyzję. Jednak jak ja niby, do cholery jasnej mam skakać po sedesie i drzwiach w tych szpilkach?
- Ej, przegrzany piekarniku, łap! - wydarłam się, po czym moje buty, jeden, po drugim poszybowały nad drzwiami i usłyszałam stłumiony jęk chłopaka, gdy pewnie przez przypadek go trafiły. Cóż, przynajmniej jeden plus tej beznadziejnej sytuacji. Nie mogłam jednak dłużej się nad tym zastanawiać bo po chwili siedziałam na drzwiach od toalety, wisząc bosymi nogami jakieś półtora metra nad ziemią. Przełknęłam nerwowo ślinę.
- Louis, złap mnie. 
- Co, kurwa?
- Boję się, złap mnie. - wyjęczałam, bo robiło mi się niedobrze, gdy myślałam jak rozbijam się o posadzkę, która znajdowała się pode mną. Louis z teatralnym westchnięciem, jaką mi to łaskę robi podszedł powoli do drzwi, na których niezdarnie siedziałam.
- Dobra, ale wiedz, że o tylko dlatego, że nie mamy czasu, a ty jak zwykle okazujesz swoją niekompetencję w poważnej sytua...
- UWAGA, SKACZĘ! - wydarłam się i bardziej zleciałam, niż zeskoczyłam z drzwi, prosto na nie spodziewającego się niczego chłopaka. Po chwili nie czułam już nic, oprócz bólu, wbijających się czyiś łokci w mój bok i zimnej posadzki, która tak bardzo kontrastowała z moją rozgrzaną skórą. Jęki moje i Louisa mieszały się ze sobą, tworząc razem symfonię wycia o obolałych kończynach. 
- Thirlwall spinaj dupę, właśnie nam odlatuje samolot! - ał, moje biedne kostki w uszach, w tym młoteczek, który odbiera przecież dźwięk i moje biedne bębenki, czymże zasłużyłyście sobie na te wrzaski ze strony Tomlinsona? Nie dane mi było się długo zastanawiać po chwili zostałam poderwana siłą z podłogi i zmuszona do zebrania swych sił witalnych do sprintu na drugi koniec lotniska. Po drodze jeszcze zdążyłam złapać w jedną rękę walające się po podłodze buty, po czym rozpoczoł się istny maraton o życie, pomiędzy, walizkami, pasażerami, którzy patrzyli się ze zdumieniem na szpilki które były w moim ręku, zamiast na moich nogach i obsługą lotniska która rzucała nam wymowne spojrzenia pod tytułem Tu się nie biega.
          Chwilę później, a jej krótki czas trwania zawdzięczamy pewnie morderczemu biegowi zasiedliśmy w fotelach samolotu, po tym jak stewardesa wpuściła nas twierdząc, że zdążyliśmy w ostatniej chwili. No cóż, lepiej późno, niż wcale, nie? Moja głowa co chwila obracała się o sto osiemdziesiąt stopni gdy wzrokiem szukałam blond czupryny Perrie, albo znajomych ciemnych loków Leigh, jednak nigdzie nie mogłam ich dostrzec. Dziwne... może po prostu zajęli miejsca w innej części samolotu? 
- Witamy wszystkich. - głos pilota mówiącego przez mikrofon tak mnie zaskoczył, że aż zacisnęłam paznokcie na ramieniu siedzącego obok Tomlinsona, który pisnął, niczym Jesy, której wejdzie się do łazienki w trakcie mycia zębów. - W San Francisco wylądujemy o...
          Momentalnie popatrzyliśmy na siebie zdziwionym wzrokiem razem z Louisem. San... Francisco?! Przecież pierwszy koncert jest w Los Angeles...
          O kurwa... momentalnie wszystko stało się jasne. 

 ________________________________________________

http://www.youtube.com/watch?v=5Sfm5PgHcH0 
          Lotnisko w San Francisco jeszcze nigdy nie słyszało czegoś takiego jak naszej wymiany zdań, bo rozmową na pewno nie można jej nazwać:
- To wszystko, kurwa twoja wina!
- Ja przynajmniej potrafię obsługiwać drzwi w publicznej toalecie!
- Ale nie potrafisz wsiąść do dobrego samolotu!
          Od jakiegoś czasu stałam z Louisem na środku korytarza tego nieszczęsnego lotniska i wyrzucaliśmy z siebie wszystkie żale, drąc się przy tym niemiłosiernie. Cóż, nie mieliśmy nic innego do roboty, bo dziwnym trafem znaleźliśmy się nie w tym miejscu wybrzeża Kalifornijskiego.
- Kurwa, przestałbyś się drzeć, tylko coś wymyślił! Przecież jutro wieczorem musimy być w Los Angeles, bo gramy koncert!
           Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Okazało się, że żadne z nas nie ma przy sobie telefonu, anie pięniędzy i jedyne co posiadamy, to niewielkich rozmiarów torebka, którą miałam przy sobie. Okupując najbliższą ławkę lotniskową wyrzuciliśmy z niej całą zawartość.
           Błyszczyk do pękających ust - bezużyteczne...Chusteczki higieniczne, tak te o uwodzicielskim zapachu mięty z czasów podrywu na atak astmy - bezużyteczne... Podpaski... Serio, dlaczego ten bezużyteczny toster grzebie w moich rzeczach?! - dobra nieważne, też są bezużyteczne... Kanapki - ...
           Okazało się, że kanapki na drogę - no co, za biedna jestem, żeby kupować po drodze jedzenie, to biorę ze sobą - wcale nie są aż tak nieprzydatne, bo Louis porwał papier, w który starannie były zapakowane, lecz tylko po to by przeżyć głębokie rozczarowanie.
- Co to jest? - wskazał na wnętrze kanapki i nie czekając na moją odpowiedź kontynuował swój wywód - Wiesz, rozumiem, chcesz schudnąć, żadna dieta nie przynosi efektów... Ale żeby od razu jeść trawę?
- To rzeżucha, matole - warknęłam, wyrywając mu z rąk kanapki, zawijając w resztkę papieru, która ocalała z jego dzikiego rzucenia się na jedzenie i chowając do torebki, by uniknąć dalszych komentarzy mojego towarzysza na temat zieleniny.
           Ostatnią rzeczą, znajdującą się na dnie mojej wyjątkowo nie pakownej torebki, okazał się portfel, na co oboje zareagowaliśmy cichymi okrzykami zwycięstwa.
           Jednak jak wielkie okazało się nasze rozczarowanie, gdy światło dzienne ujrzała niewielka suma pieniędzy, która się tam znajdowała. Louis wyciągnął jednak z bocznej kieszeni kartę kredytową i uśmiechnął się zwycięsko, a ja wzruszyłam ramionami.
- Nie ciesz się tak, kiedy ostatnio jej używałam kupowałam lakier do paznokci za trzy funty i była odmowa.
- Świetnie! Po prostu świetnie! - no co, nie moja wina że moje zrujnowanie osiągnęło ostateczny poziom. - Przecież tego nie starczy nawet na taksówkę!
- Cóż, czas się nauczyć, że kiedy jest się biednym istnieją inne sposoby podróżowania, Tomlinson - wysyczałam i pociągnęłam go za rękę w stronę przystanku autobusowego znajdującego się przy lotnisku.

 ________________________________________________

http://www.youtube.com/watch?v=5Sfm5PgHcH0
          Od kiedy tylko weszliśmy do hotelu, zarówno Andy, jak i menadżer chłopaków, Paul próbują się dowiedzieć gdzie zgubili się Jade i Louis - bo na pewno nie było ich na pokładzie samolotu lecącego do Los Angeles. Najnowszą wiadomością od lotniska w Londynie jest, że owszem wsiedli do samolotu... tyle że tego, który pół godziny temu wylądował w San Francisco.
          Oczywiście, genialny Harry wpadł na pomysł Zadzwońmy do nich! Po chwili jednak zorientowaliśmy się, że telefon Louisa dzwoni w jego kurtce, którą zostawił zanim poszedł do toalety, a komórka Jade odzywa się w jej walizce. Pięknie.
- Horan, kochany, masz prawo jazdy, prawda? - zapytałam odciągając blondyna na bok, tak  że pozostała piątka nie mogła nic usłyszeć.
- Taaaak, a co Pezz? Skończyły się orzeszki i trzeba jechać do spożywczego? - Nialler jak zwykle nie przejął się powagą sytuacji i myślał tylko o pełnym żołądku. Westchnęłam podirytowana.
- Nie. Trzeba jechać do San Francisco. - widząc zdziwioną minę blondyna sprecyzowałam się. - No po Jade i Louisa!
- Ale przecież szukają ich Paul i An...
- Daj spokój, zanim te dziadki ich znajdą już dawno będzie po jutrzejszym koncercie! Plan prosty - jest zamieszanie, my z tego skorzystamy, wsiądziemy w samochód pojedziemy po dwójkę zaginionych i wrócimy zanim zaczną nam prawić kazania jaki to nierozsądny pomysł.
- I gitara! - dodał Niall, który chyba też lubił spontaniczne akcje. Po cichu wzięliśmy kurtki i zmierzaliśmy co wyjścia, ale coś nas zatrzymało...
- Nie zostawię mojego przyjaciela na pastwę blondynki i ... - Zayn zaczął bohatersko, ale zrobił sobie krótką przerwę by znaleźć odpowiednie określenie na Nialla - jeszcze większej blondynki!
- Przymknij się ciołku - warknęłam, bo mulat od dłuższego czasu działał mi na nerwy. - Chodź Niall, idziemy!
- Idę z wami! - zakrzyknął Zayn, co spotkało się z moją dezaprobatą. - A właściwe to Niall, jedź ze mną po co nam jakaś tam baba!
- Nie ma mowy! Niall jedzie ze mną! Nie zostawię przyjaciółki na pastwę trzech debili!
- Ale ja mam żelki! - ryknął mulat.
          Podziałało natychmiastowo. Niezdecydowanie Nialla zamieniło się na nagłą potrzebę żelatynowatych węglowodanów.
- Tak, moje ulubione! Pezz, niech Zayn jedzie z nami, proooooszę!
          Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że nie zajedziemy daleko, a będę żałować tej decyzji. Ale cóż mogę zrobić przeciwko takiemu argumentowi jak Horanowe żelki?
- Tylko nie pałętaj się pod nogami. - wysyczałam w stronę mulata, wymijając go władczo w drzwiach i podążając do samochodu.

 ________________________________________________

http://www.youtube.com/watch?v=5Sfm5PgHcH0 
          W połowie drogi do Los Angeles, czyli mniej-więcej na szóstej przesiadce między autobusami zostaliśmy wypieprzeni na środku drogi za jazdę bez biletu. Drobne skończyły się nam już około czwartej przesiadki, ale do tej pory skutecznie udawało nam się zbywać kontrolę biletów. Jade próbowała się jeszcze kłócić z kierowcą, ale ten był nieubłagany. Nie ma biletów - nie ma dalszej jazdy. 
          I tym sposobem wylądowałem z narzekającą i wiecznie mającą pretensje lalunią na środku drogi, gdzie na poboczu stała jedna jedyna ławeczka. Zajebiście, nie? 
- To wszystko twoja... - już zaczynała ględzić szatynka, zaraz po ty jak oboje usiedliśmy na ławce, jednka jej przerwałem.
- Tylko mi kurwa znowu nie mów, że to moja wina! Ty też nie zauważyłaś, że wsiedliśmy do złego samolotu!
- Ale ja nigdy wcześniej nie latałam!
- Ja przynajmniej nie mam pustego portfela i wyzerowanej karty kredytowej!
- Chciałabym ci przypomnieć, że ja przynajmniej noszę portfel przy sobie, pantoflarzu!
           Powydzieraliśmy się jeszcze chwilę na siebie, korzystając z okazji, że na środku szosowej drogi nikt nas nie usłyszy i nie zwróci uwagi, po czym jak przystało na dorosłych, każde z nas strzeliło focha, odwróciło się plecami i zaczęło podziwiać wyjątkowo ciekawe czubki swoich butów. Przy okazji oboje czekaliśmy na jakiś cud, który przeniesie nas do Los Angeles.
          Moją uwagę przykuło szeleszczenie odwijanego papieru. To Jade dobierała się z niecnym uśmiechem do kanapki z tym... trawopodobnym czymś.
- Chcesz jedną, złomiarzu? - pomachała mi kanapką przed nosem. - A nie zapomniałam, że nie zniżysz się do mojego poziomu i nie będziesz wcinał jakiejś tam karmy dla królików. - wzruszyła teatralnie ramionami. - Trudno, więcej dla mnie.
          Dobra, może i byłem głodny. Ale głód to cena którą idzie zapłacić za to, byle tylko nie przyznać Jade racji. Starając się nie patrzeć na jedzącą z apetytem szatynkę mijały mi następne minuty. Powoli zaczynało się ściemniać i w powietrzu zaczął roznosić się nieprzyjemny chłód.
- Zimno mi. - jęknęła Jade. Cóż, widocznie nie tylko ja zauważyłem spadek temperatury. Po chwili szatynka dała mi mocnego kuksańca w bok, aż się skrzywiłem.
- Powiedziałam, zimno mi!
- I co z tego? - wzruszyłem ramionami. Ja może jestem głodny i jakoś jej nie jęczę do ucha.
- Jak to co z tego? - Jade była wyraźnie oburzona, a ja wciąż nie wiedziałem o co chodzi. - Jestem kobietą! Kiedy mówię, że jest mi zimno, ty jako biologiczny facet, chociaż swoją drogą coraz bardziej w to wątpię powinieneś oddać mi swoją bluzę, albo chociaż przytulić. - zakończyła swój wywód rozkładając ramiona, gotowa do uścisku. Przez moją głowę przechodziło tylko jedno, krótkie zdanie, w dodatku nie złożone: Popierdoliło Cię?!
          Próbowałem jej wyraźnie dać do zrozumienia, że nie widzę tu żadnej kobiety, ale kiedy była za tępa żeby to zajarzyć po prostu powiedziałem moje myśli na głos.
- Świetnie. Powiedz mi, jak zauważysz jakąś marznącą kobietę, chętnie ją przytulę.
          To najwyraźniej przekroczyło wszelkie granice tolerancji, jakie posiada panna Thirlwall.
- Świetnie?! No naprawdę świetnie! Wiesz co, gnij tutaj Tomlinson, ja idę szukać pomocy! - Jade spięła swoje obrażalskie cztery litery i aż emanując świętym oburzeniem wyszła na środek jezdni.
- Nie wyłaś na ulicę, idiotko! Albo wiesz co? Stój tam sobie i najlepiej niech cię coś przejedzie, w końcu będzie spokój!
          Zdziwiłem się jednak gdy po paru minutach kopania kamyków na jezdni szatynka zaczęła skakać jak opętana i wymachiwać dziko rękami, okazało się że ten pomysł do najgłupszych nie należy - ale oczywiście jej tego nie powiem i wy też macie nie puścić pary z gęby, przecież nic co wymyśliła kobieta nie może być dobre - bo po chwili oświetliły ją reflektory nadjeżdżającego auta. Przed nami zaparkował kolorowy van, cały wymalowany w barwne i wzorzyste kwiaty.
- Wsiadajcie, dzieciaki! - rozległ się nieco piskliwy głos brunetki, która wychyliła się przez okno, gestem ręki zapraszając nas do samochodu.
- Jedziecie może do Los Angeles? - zapytała Jade w połowie wsiadania do auta.
- Nie, ale zaliczamy po drodze. A co, podrzucić was? - tym razem odezwał się kierwoca vana, który miał włosy co najmniej tak długie jak jego żona, a na nagi i wyjątkowo owłosiony tors miał narzucony tylko nie zapięty bezrękawnik.
          Środek samochodu, a właściwe małej ciężarówki był przytulny... bo wyglądał niczym pokój! Zamiast siedzeń z tyłu na wolnej przestrzeni był rozłożony miękki, seledynowy i niezwykle oczojebny koc, a na nim, na poduszkach siedziały trzy osoby. Czwartą stanowił kierowca, więc z lekkim trudem pomieściliśmy się, gdy dosiadłem się jeszcze wraz z Jade. Po chwili usłyszeliśmy pis opon i van ruszył z miejsca. Jeden z naszych nowych towarzyszy, także ubrany był jak wszyscy, czyli jakby się urwał z lat 70-tych, wyciągnął malutką gitarkę i uderzył w niej nienastrojone struny. Boże, Jade do czego my, do jasnej cholery wsiedliśmy?
- To co śpiewamy najpierw? - ochoczo zapytał ten gitarzysta od siedmiu boleści.
- Dean, daj spokój, najpierw poczęstujmy gości fajką pokoju! - zawołała ochoczo blondynka, zdecydowanie młodsza od brunetki, a gdy Jade wykonała przeczący ruch głową i wyraźnie chciała podziękować, jej głos nagle zmienił się z ciepłego i miłego na nieznoszący sprzeciwu. - Każdy z naszych braci i sióstr powinien spróbować fajki pokoju. To pojednanie z bliźnim.
          Szatynka niepewnie przyjęła z jej rąk podłużny przedmiot i zaciągnęła się nim, po chwili krztusząc się dymem i oddając go jak najszybciej następnej osobie, którą byłem ja. Czując na sobie czujny wzrok hipisów, także wziąłem głęboki wdech czując, jak gryzący dym wypełnia moje nozdrza. To nie była nikotyna. Byłem niemalże pewny, że to narkotyki.
           Po pierwszej rundzie z fajką pokoju nagle wszyscy stali się bardziej otwarci, a wręcz wylewni i po chwili nawet ja dołączyłem do śpiewu przy tej małej gitarce, bodajże ukulele wyjąc Johny'ego Casha A Boy Named Sue. Kończąc piosenkę wyraźnym fałszem, brunetka zakrzyknęła wesoło unosząc do góry podłużny przedmiot, którym okazała się właśnie fajka:
- To co, jeszcze jedną rundę?

________________________________________________

 http://www.youtube.com/watch?v=5Sfm5PgHcH0 
          - Gdzie do cholery są Zayn, Niall i Perrie?
Ups. A więc genialny plan odbicia Louisa i Perrie bez wiedzy menadżerów nie powiódł się. Rozejrzałem się po pokoju. Leigh i Jesy nagle zaczęły przygląda się swoim paznokcią, kóre w tej sekundzie musiały stać się wyjątkowo interesujące, a Liam rzucał mi spojrzenia mówiące Zrób coś, Styles zrób coś do cholery!
- Eeee... Oni poszli do... - zacząłem się jąkać.
- Do sklepu.
- Do toalety. - wypaliłem równocześnie z Liamem.
          Paul i Andy patrzyli na nas wzrokiem zawodowych morderców, oczekując wyjaśnień. Przełknąłem ślinę. 
- Poszli do sklepu, żeby kupić... przenośną toaletę... - sprostowałem powoli, nie patrząc, że to co mówię nie ma sensu.
- ...Bo Niall ma problemy z nietrzymaniem moczu, co może być uciążliwe w trasie. - uzupełnił Liam. - No wiecie, chcą kupić toi-toja. 
          Nie trzeba być psychologiem, ani umieć perfekcyjnie wyczytywać emocje z ludzkich twarzyaby domyślić się, że nam nie uwierzyli.

sobota, 15 marca 2014

Rozdział 3

Biznesowa sciema i podwójny blef - czyli jak sprawiac dobre wrazenie, ze sie mysli


http://www.youtube.com/watch?v=5Sfm5PgHcH0 

          - Zaraz, zaraz, wy się znacie? - menadżer One Direction chyba nie był taki głupi na jakiego wyglądał, bo jednak coś zajarzył. O kurde, czyli zaraz wszystko wyjdzie na jaw i przez głupią wodę mineralną nie pojedziemy w trasę! Niech ktoś coś zrobi!
 - Nie, nie, my tylko... - Pezz zaczęła coś dukać. Matko boska, wszyscy święci i inny w sutannach tam na górze, miejcie nas w opiece, z tego nie wybrniemy!
- Po prostu Louis i Zayn są wielkimi fankami.. pfu, to znaczy fanami dziewczyn i... - zaczął ciemny blondyn, który sprawiał wrażenie najbardziej kompetentnego z nich wszystkich, lecz po chwili się zaciął i dokończył za niego blondynek o wesołym wyrazie twarzy:
- I nie mogą uwierzyć, że spotkali je na żywo. 
- Dokładnie. - wypalił ponownie ciemny blondyn, który jakoś uratował sytuację.
          Myślałam, że zaraz wybuchnę śmiechem, patrząc na szatyna, który dosłownie mordował wzrokiem swoich kumpli. Mulat z kolei wyglądał jakby chciał w kogoś czymś rzucić, najlepiej czymś dużym i ciężkim, żeby odnieść pożądany skutek natychmiastowej śmierci bez żadnych wątpliwości. Cóż, osobiście uważam, że te psychopatyczne posunięcia automatycznie skreślają ich z listy naszych fanek.  
- Pezz i Jade też za wami przepadają - wtrąciła się Jesy, trzepocząc rzęsami jakby była nabuzowaną kofeiną damusią.
- Tak, uwielbiają One Direction. Nawet śpiewają pod prysznicem wasze piosenki! - o ile przeciwko wtrąceniu się Jesy nic nie miałam, to Leigh jak zwykle spaprała wszystko po całości. Miałam ochotę trzepnąć się otwartą ręką w czoło, a jeszcze bardziej owinąć moje ręce wokół szyi mulatki i wykonać szybki ruch w prawo, kręcą jej przy tym kark...
          Na szczęście obyło się bez dalszych uwielbień i mogliśmy spokojnie usiąść, ale miałam ochotę złapać jakąś butelkę z winem droższym niż cały dorobek mojego życia i rozbić ją centralnie na czubku tej, małej, pustej, niewdzięcznej, nieprzydatnej i wkurwiającej głowie Leigh za każdym razem, gdy widziałam jak któryś z tych idiotów śmieje się pod nosem, a antypatyczny koleś z publicznej toalety rzuca zażenowanym spojrzeniem z przekazem: Serio śpiewasz One Direction w kiblu? Serio? W tej chwili więc pochłonęło mnie bez reszty poszukiwanie po omacku pod stołem nogi mulatki by zadać jej zdradziecki cios prosto w piszczel. Gdy odnalazłam upragnioną nogę, wykonałam delikatny zamach i czubkiem szpilki trafiłam idealnie w mój cel. Patrzyłam teraz z niemałą satysfakcją prosto w twarz Leigh-Anne i czekałam jej mordkę wykrzywi grymas bólu. Z niemałym więc zdziwieniem zaobserwowałam, że osobą, której oczy zaszły łzami był Andy. Upsss... Nie moja wina że Leigh też ma owłosione nogi i musiałam ich pomylić! Próbowałam przekazać mu jakieś ciche przepraszam, ale kiedy z ruchu jego warg można było wyczytać tylko wyrzucane co chwile z siebie krótkie: Zapierdolę, zapierdolę... pomiędzy kolejnymi falami bólu to dałam sobie spokój. 
          - Eee.. Co...to... znaczy... Słucham? - wyrzuciłam szybko z siebie, starając się przejść do grzecznościowej formy, gdyż Pezz od dłuższego czasu dość mało dyskretnie szarpała mnie za ramię. Gdy odwróciłam się do przyjaciółki, ta tylko wskazała mi głową menadżera One Direction, który bodajże miał na imię Paul. 
- Właśnie was pytałem, miłe damy jaka jest wasza ulubiona piosenka One Direction. Skoro jesteście wielkimi fankami chłopców, musicie mieć jakąś swoją "faworytkę".
          Ze szczękną, którą jakiś dobroczynny człowiek mógłby zebrać z podłogi i wypisanym na twarzy Pomocy! Ratuj mnie! popatrzyłam na blondynkę, oczekując od niej jakiegoś błyskotliwego i szybkiego wyjścia z sytuacji. 
- Eee... osobiście myślę, że mają tyle świetnych piosenek, że..że.... - zaczęła składać zdanie Perrie, co zajmowało jej tyle czasu, że wypaliłam:
- Że to obraza dla tak świetnego zespołu, wybrać tylko jedną. - starałam się wyglądać przekonująco i przypadkiem nie wybuchnąć śmiechem, bo już mam przesrane na całej linii od Andy'ego za nieszczęsny faul w kość piszczelową. 
          Chyba wypadłyśmy naprawdę jak prawdziwe Directioners, bo Paul zadowolił się naszą odpowiedzi. Posłałyśmy więc sobie nawzajem zwycięskie uśmiechy - w końcu z nas niezłe mistrzynie improwizacji, nie? Tymczasem Paul, który powoli rozkręcał się przy kieliszku martini, postanowił teraz męczyć jakże "świetny" zespół o nazwie One Direction:
- I co chłopcy, jakie wrażenie robią na was dziewczyny na żywo?
          Przeprasza, człowieku, ale ile ty wypiłeś? Przecież siedzimy obok i słuchamy, a ta poza tym, to co to, do cholery przesłuchanie jakieś? 
- Eeee... na zdjęciu wyglądały inaczej, jakoś tak... - zaczął coś pieprzyć ten mulat. Cóż mogą sobie być najsławniejszym boysbandem na świecie, ale nie każdy może szczycić się mianem mistrza improwizacji!
- ...brzydziej? - podsunął mu szatyn, czyli w tak właściwie antypatyczny koleś z publicznej toalety, a we mnie się aż zagotowało.
          Boże, proszę daj mi cierpliwość, bo jak dasz mi siłę, to zabiję wszystkich dookoła.
- Widocznie zdjęcia nie oddają w pełni naszego piękna. - wysyczałam niczym zabójca, który powoli podkrada się do swojej ofiary by następnie jednym, szybkim ruchem zdradziecko ukręcić jej kark. 
- W każdym razie, to takie dowartościowujące, że jesteście naszymi fanami i chcieliście nas zobaczyć. - wtrąciła się Perrie, próbując mnie uspokoić jeżdżeniem swoją dłonią po mich plecach. Spokojnie Jade, już tyle wytrzymałaś, nie możesz teraz tego spieprzyć. 
- Tak, od dłuższego czasu ich marzeniem było spotkanie was, prawda Louis? - blondyn siedzący po prawej antypatycznego gościa z publicznej toalety objął swojego kolegę ramieniem i starał się powstrzymać napad śmiechu, który niepowstrzymanie wkradał się na jego pucołowatą mordkę. Cóż, nie dziwię się, bo gdy ja zobaczyłam minę szatyna, musiałam schować twarz - co swoją drogą było jedną z najmądrzejszych decyzji tego dnia, bo w końcu kto by chciał taką mordę oglądać? - w włosy Pezz, by nie zacząć wydawać z siebie dźwięków torturowanej przed śmiercią świni (tak, moi kochani, czyli potocznie mówiąc nie zacząć się śmiać). 
- To... to takie słodkie kiedy macie marzenia! - wypaliła nagle Leigh, która o dziwo przez dłuższy czas starała się być cicho, bo wiadomo, że jak coś palnie, to niekoniecznie jest to godne poziomowi inteligencji jakiegoś innego przedmiotu niż kartofla... bez obrazy dla ziemniaków oczywiście. Nie, ależ skąd nie mam nic do tego szlachetnego pożywienia które wyżywia całą ludzkość, nawet jeśli ma taką debilną nazwę jak pyry. 
- Jade, masz może chusteczkę? - zapytała lekko drżącym głosem Jesy, a gdy napotkała mój pytający wzrok dodała - No co, Leigh mnie wzruszyła!
          Po podaniu paczki chusteczek higienicznych, droższych o jakieś kilka pensów od normalnych, bowiem miały miętowy zapach - owe opakowanie zachowało się z czasów, gdy Pezz opracowała podryw na atak astmy i uznała, że potrzebne jej do tego chusteczki o uwodzicielskim zapachu - mogłam oglądać jak Jesy, a później również Leigh wycierają sobie łzawiące oczy, gdyż tak poruszyła je myśl, że czyimkolwiek marzeniem było zobaczenie właśnie nas, Little Mix w pełnej krasie. Po chwili zwieńczyły tą teatralną szopkę głośnym wysmarkaniem nosa, tak iż zwróciły na siebie uwagę kilku gości owej drogiej restauracji, w której dane nam było przebywać.
           - Wiedziałem, że to będzie dobry wybór, wiedziałem! - obwieścił niespodziewanie Paul, który chyba lekko przesadził z jakże niezwykle drogim trunkiem, którego skosztowanie nie dane było nam, zwykłym biednym śmiertelniczkom z Little Mix. - Macie talent wokalny, słuchacie One Direction i jeszcze w dodatku jesteście przeurocze! - tutaj popatrzył na Jesy i Leigh, które jeszcze wciąż miały lekko zaczerwienione oczy i teraz uśmiechały się delikatnie, słysząc nagłe i wylewne komplementy ze strony menadżera przeciwnego zespołu. - Andy, gdzie ty znalazłeś takie żywe złotka?
          Andy musiał przerwać chwilowe użalanie się nad sobą i swoją obolałą nogą i jego twarz, okazująca do tej pory morze bólu, które bez wątpienia odczuwał po stanowczym, aczkolwiek dyskretnym posunięciu z mojej strony nagle rozjaśniła się w szerokim i bez wątpienia sztucznym uśmiechu. 
- Wiesz, stary od razu wiedziałem, że mają predyspozycje, tylko na nie popatrz! Scena je kocha!
          Natychmiast, jakby czytając sobie w myślach wymieniłyśmy się z Pezz spojrzeniami mówiącymi: Kiedyś w odpowiedniej chwili przypomnimy mu o naszych predyspozycjach, oj tak... Cóż, w końcu nie codziennie słyszymy od niego coś innego oprócz: Doprowadzicie mnie do bankructwa! albo Co do cholery, w stodole was chowali?! lub jego ulubionego Jesteście moją największą pedagogiczną porażką. Jak nagła możliwość wzbogacenia się potrafi zmienić zdanie człowieka, prawda?
- Andy, wiesz co, wyjdźmy na chwilę, muszę zamienić z tobą słówko w cztery oczy.- powiedział Paul, nagle przechodząc na dość poważny ton. Ups... więc może te wszystkie pochwały to była tylko biznesowa ściema, a teraz nagle powie Andy'emu, że naprawdę zachowujemy się jakby nas w stodole chowali i naprawdę nie nadajemy się na coś szerszego niż koncertowanie po barach? Widziałam, że reszta dziewczyn też nagle pobladła, ale dalej starają się delikatnie uśmiechać i trzepotać zalotnie rzęsami. Za to szatyn i mulat, którzy z tego co wynika z moich zasłyszanych informacji mają na imię Louis i Zayn mieli miny jakby właśnie zbliżały się ich urodziny, albo Paul zaczął rozdawać cukierki w imieniu świętego Mikołaja. 
          Czuję w kościach, że to nie świadczy nic dobrego.

 ________________________________________________

  http://www.youtube.com/watch?v=5Sfm5PgHcH0 
          Kobiet nigdy nie zrozumiesz. A w szczególności takich czterech antypatycznych idiotek z inteligencją zepsutego tostera, które właśnie siedziały naprzeciwko nas. 
          Nawet kiedy jeszcze byłem z Eleanor - znaczy się z jadowitym zdrajcom, oczywiście - nie rozumiałem w kobietach wielu rzeczy. Dlaczego chodzą parami do toalety? Dlaczego w ich małych, pustych głowach rodzi się chęć do zapisywania swoich żali w pamiętniku, a nie powiedzenia ich komuś innemu? Co takiego ciekawego widzą w telenowelach? Dlaczego kiedy powie się im, że coś podkreśla ich kształty to wrzeszczą, że sugeruję, że są grube?
          Jak mawiał klasyk: Im mniej wiesz, tym lepiej śpisz. Szczególnie jeśli chodzi o kwestię chodzenia parami do toalety.
          Patrzyłem więc spode łba podejrzliwym spojrzeniem na blondynkę z pudrowo-różowymi końcówkami i zafarbowaną na wyzywający odcień niebieskiego dziewczynę, które spotkaliśmy tamtego pamiętnego dnia w centrum handlowym, kiedy one oznajmiły że muszą wyjść za potrzebą. Zayn chyba podzielał moje zdanie, bo również przypatrywał im się wzrokiem mówiącym: Czy skorzystanie z toalety to tak trudna czynność, że potrzebne są do tego dwie osoby?
          Gdy za drzwiami restauracji zniknęli obaj menadżerowie, a dwie główne intrygantki także oddaliły się od stolika, pomiędzy naszą pozostałą siódemką zapadła dość niezręczna cisza, przerywana tylko od czasu do czasu skrobaniem łyżki w dno talerza przez Horana, albo drapaniem się w głowę Hazzy, które brzmiało wyjątkowo głośno w tej grobowej atmosferze.
          Nagłe pacnięcie ręki o rękę zaskoczyło nas wszystkich i automatycznie cała uwaga skupiła się na mulatce, która była sprawcą tego nagłego dźwięku. Wzięła ona głęboki wdech i wyrzuciła z siebie potok słów na jednym wydechu:
- Wiecie, fascynuje mnie ten moment, w którym zabijając muchę, traci ona życie, jej świadomość, mimo że taka prymitywna w jednej chwili przestaje istnieć i to za moją sprawą... Też tak macie?
- Nie. - odparł lakoniczne Niall wpatrując się w nią, wciąż nie do końca rozumiejąc o co dokładnie go zapytano. Mulatka pokręciła głową z niemałym zawodem:
- Jesteście tacy przyziemni. 
          W tej chwili jednak rozległ się głośny śmiech, świadczący o przybyciu Tych Które Nie Potrafią Zachowywać Się Publicznie.
- I oni mieli w klasie taką grubą koleżankę i ona była też agresywna.
- I co?
- Wyśmiewali się z niej, a ona się wkurzyła, chwyciła krzesło i chciała nim w kogoś rzucić!
- ...I?
- Ktoś krzyknął: "Nie, nie jedz tego!"
- ...Brzydko...
- No...
          Z tego co wynika z moich podsłuchanych informacji blondynka to Perrie, a niebieskowłosa to Jade. W każdym razie, chrzanić imiona te dwie rozbestwione lalunie zajęły swoje miejsca, kończąc tym samym rozmowę o agresywnej koleżance. Jęknąłem cicho, bo miałem nadzieję, że pobędą w tej toalecie trochę dłużej.
- Mówiłeś coś, złotko? - Jade, czyli jędza-wariatka, która bez skrupułów wylewa wodę na głowę przypadkowym przechodniom, oczywiście musiała wtrącić swoje trzy grosze.
- Mój przyjaciel chciał dyskretnie wyrazić swoje ubolewanie, że musi przebywać w jednym pomieszczeniu z takimi zepsutymi smarkulami. - Zayn chyba stracił cierpliwość, bo zaczął naśladować przesłodzony i irytujący ton niebieskowłosej. - A jako kulturalny człowiek postanowił wam tego nie mówić, tyko delikatnie odchrząknąć, byście same zajarzyły, że coś jest nie tak. - ciągnął dalej i już myślałem, że skończył swoją przemowę - która swoją drogą była jedną z najlepszych jakie wygłosił - ale postanowił jeszcze coś dodać - Widocznie na to też jesteście za głupie.
- To dziwne że twój przyjaciel wie tyle o kulturze, bo kiedy bezwstydnie nokautuje ludzi w publicznej toalecie to nawet nie stać go na zwykłe przepraszam.
          Tego było już za wiele. Wstałem, a naprzeciwko mnie z siedzenia poderwała się Jade i oboje nachyliliśmy się nad stołem i niemalże stykając się czołami zaczęliśmy rzucać sobie mordercze spojrzenia. Z niemałą satysfakcją stwierdziłem, że jestem od niej minimalnie wyższy i mogę spoglądać na nią z góry.
- Strach cię obleciał, krasnoludku? - zakpiłem z jej nikłego wzrostu i tak już wspomaganego przez szpilki.
- Powiedz tak do mnie jeszcze raz, ty zepsuty tosterze, a... - zaczęła się odgrażać, ale przerwałem jej zażenowanym tonem:
- Co mi zrobisz krasnalu?
          Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Jade nie tracąc czasu na obchodzenie stołu, po prostu przez niego przeskoczyła i zaczęła okładać mnie gdzie popadnie swoimi łapskami. Chciałem powiedzieć jej coś w stylu: Uważaj, bo połamiesz paznokietki laluniu, ale nie miałem okazji, bo nic nie widziałem przez latające bez przerwy przed moimi oczami ręce. Na oślep złapałem coś kudłatego, co okazało się włosami Jade i zacząłem bez skrupułów ciągnąć za nie i od czasu, do czasu wyrywać. Wtedy poczułem ból w prawym ramieniu, bo niebieskowłosa najprawdopodobniej mnie ugryzła. Na domiar wszystkiego do plątaniny rąk i nóg dołączyli Zayn i Perrie, którzy zaczęli ciągnąć nas w dwie różne strony, by rozdzielić naszą dwójkę.
- Co tu się dzieje? - usłyszałem podniesiony głos Paula. Świetnie, wszyscy mamy przesrane.
- Iiii... Uśmiech! - zakrzyknął Liam, po czym oślepił nas... błysk flesza? - Po prostu Jade, Perrie , Zayn i Louis, jako że są swoimi największymi fanami postanowili zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie!
- W pamiątkowym uścisku! - dodał Niall.
          Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że jeśli nie wrzeszczymy i nie wymachujemy rękoma, czyli w skrócie nie zachowujemy się jak banda rozwrzeszczanych małpiszonów, to faktycznie wygląda jakbyśmy robili zbiorowego misia, a ja... obejmowałbym Jade? Szybko odsunąłem się od niebieskowłosej, jakby co najmniej była trędowata.
- To wspaniale, ale nie musieliście, bo już niedługo będziecie widywać się codziennie! - nie, nie, nie, kurwa nie, on nie może mi tego zrobić! - Dziewczyny, oficjalnie jedziecie w trasę jako support One Direction!

_________________________________________________

 http://www.youtube.com/watch?v=5Sfm5PgHcH0 
          Tak! Mówiłam już, że jesteśmy mistrzyniami improwizacji? Ludzie, chyba popadłam w samouwielbienie! Nie dość,  że bójka z wielkimi osobistościami jakimi przecież są ci dwaj idioci uszła nam na sucho, to jeszcze jedziemy w trasę! Hollywood, oto nadchodzę!
- Och, to tak miło z pana strony!
- Zobaczy pan, wszystko co z nami związane jest takie pozytywne!
- Oczywiście oprócz testów na narkotyki, one są negatywne!
- Jesteśmy dozgonnie wdzięczne!
          Świergotałyśmy jedna, przez drugą, otaczając Paula i zasypując go naszym słowotokiem, który widocznie wprawił go w dobry nastrój, bo wyglądał na rozbawionego. Kontem oka zauważyłam szczerzącego się Andy'ego - ja na jego miejscu bym się tak nie cieszyła, w końcu teraz będzie musiał postawić każdej z nas shake'a, a ja dopilnuję żeby to były te najdroższe. Potem nastąpiło szybkie pożegnanie, bo zarówno menadżer, jak i sławny zespół gdzieś się spieszyli i po chwili zostałyśmy tylko w piątkę na londyńskiej ulicy.
- Dziewczyny, byłyście świetne! - taa, czyli on też kupił kit z pamiątkową focią - A teraz szybko łapiemy taksówkę i ...
- Zaraz, zaraz! - zawołała oburzona Jesy, która czego, jak czego ale darmowego shake'a pilnowała bardzo skutecznie. - Teraz zabierasz nas do Milkshake City!
- Dokładnie - wtrąciła Pezz, z szerokim uśmiechem. - O zobacz, akurat się nie nachodzimy, bo jest za rogiem!
          Po chwili przekroczyliśmy próg zatłoczonego lokalu i zajęliśmy miejsce przy wolnym stoliku, zamówienie shake'ów pozostawiając Leigh, która zniknęła w tłumie razem z portfelem naszego menadżera w ręku.
- Nooo wiesz Andy, nie spodziewałyśmy się od ciebie tyleeee dobrego - zaczęła Pezz, specjalnie przeciągając co drugie słowo.
- Właśnie, właśnie jak to szło? Mamy predyspozycje? Scena nas kocha? - dopytywałam się z głupawym uśmieszkiem.
- No wiecie, tylko biznesowa ściema. Przecież gdybym mu powiedział, że jesteście beznadziejne, to by was nie wziął, więc pamiętajcie, komu to zawdzięczacie. - Andy dumnie wypiął pierś, a my w trójkę parsknęłyśmy śmiechem.
- Dziewczyny, dziewczyny patrzcie i podziwiajcie! - usłyszałyśmy radosny głos Leigh-Ann i po chwili na stoliku wylądowało pięć różowych shake'ów z ... podobiznami One Direction?!
- Czyś ty się szaleju po drodze napiła? - wypaliłam, mrugając z niedowierzaniem oczami.
- Jade, myślałam, że taka wielka fanka jak ty z chęcią wypije jednokierunkowego shake'a. - zaśmiała się mulatka i po chwili dodała - Żartowałam, po prostu one były najdroższe!
          Na to Andy oczywiście zbladł i zaczął wyrzucać Leigh, że jest nieodpowiedzialna i wpędzi go do grobu, a mulatka odparowała, że niedługo jako słynna gwiazda wyjdzie za mąż za milionera i wtedy z chęcią fundnie mu porządny pogrzeb, bo na dzisiejszy dzień to chyba musieliby spuścić jego zwłoki do Tamizy.
- Taaak... mieć bogatego męża i chodzić na zakupy z jego kartą kredytową... - westchnęła Pezz - To jest coś...
- Dziewczyny, jesteście puste i niewiarygodnie powierzchowne. - zebrałam się pod boki przybierając wyniosłą minę, ale po chwili wybuchnęłam śmiechem. - Jestem z was taka dumna!
          Po chwilę wznosimy toast pełen śmiechów i pisków, a po stuknięciu nasze napoje częściowo się rozlewają. Za pierwszą trasę Little Mix!

 ________________________________________________________________

 I co? Rozdział po 10 dniach, niezły wynik :3 Za szybką notkę podziękujcie Paulinie Karolinie Marcelinie i Jagodzie, które chyba nakopały by mi do dupy, jeśli rozdziału by dzisiaj nie było. Brawa dla nich i zapraszam do odwiedzenia ich blogów: It Is Possible To Mistake Love And Hate oraz Fuck You
A teraz małe coś ode mnie: Jeśli bedzie tu więcej komentarzy to postaram się dodawać rozdziały w krótszych odstępach czasowych :3 A więc wszystko w waszych rękach!
Niech moc będzie z wami,
Fay

     


          

 

środa, 5 marca 2014

Rozdział 2

Czysta ekonomia - czyli jak oszczedzac za zycia, by zostało ci na pogrzeb po smierci 

 

http://www.youtube.com/watch?v=5Sfm5PgHcH0

          - Don't matter what you say it won't hurt me! Don't matter if I fall from the sky! These wings are made to flyyyyyy! - Leigh zakończyła właśnie refren naszego pierwszego singla z debiutanckiego albumu, długim i przeciągłym fałszem, w odpowiedzi na który Perrie podskoczyła, upuszczając wszystkie torby z zakupami znajdujące się w jej rękach i teraz rozglądała się za tym zarzynanym kotem, który musiał jakoś niepostrzeżenie przedrzeć się do mieszkania i teraz sieje spustoszenie. Jednak moja blond przyjaciółka miała chodź w połowie rację, bo Leigh faktycznie siała spustoszenie w kuchni, rozsypując po całej podłodze musli i rodzynki, w myśl genialnego planu ekonomicznego autorstwa za pewne przyszłych noblistek i absolwentek Harvardu - a sarkazm na sarkazmie pogania - Jade Thirlwall i Perrie Edwards. Nie dajcie się zwieść - to nie jest genialne, ale tym sposobem zaoszczędzasz jakiegoś funta na paczce musli i stać cię na wyrzutnię confetti. Błagam, nie pytajcie się po co nam wyrzutnia confetti - jak wymyślę, to będziecie pierwszymi osobami, którym to powiem, okey? 
          A wracając do musli - po co kupować dwie paczki, jednego specjalnego musli bez rodzynek, ponieważ Leigh-Anne ich nie cierpi i drugiego specjalnego musli z dużą ilością rodzynek, bo Jesy je je nawet przez sen? Oczywiście nie muszę tłumaczyć tego prostego rachunku prawdopodobieństwa specjalne = droższe? Wystarczy kupić dwie paczki tańszego, zwykłego musli i przełożyć rodzynki z jednego do drugiego - co właśnie robi w dość niekompetentny sposób Leigh - i tym sposobem ta-dam! Uzyskamy musli bez rodzynek i musli z dużą ilością rodzynek po cenie zwykłego musli! Czysta ekonomia!
          A teraz może zacznijmy wszystko od początku - ja i Pezz, wraz z naszymi zakupami składającymi się z ubrań, które mogły by uszczęśliwić co najmniej parę teatrów znajdujemy się właśnie w mieszkaniu Leigh i Jesy, które mają nieszczęście tkwić z nami w tym gównie, nazywanym zespołem. Ponieważ nie oszukujmy się, nasze wynagrodzenie nie jest zbyt wysokie, a mieszkania w Londynie cholernie drogie, to mieszkamy parami - my geniusze rodem z Harvardu ze sobą, a dziewczyny razem. Teraz doszłyśmy właśnie do momenty kulminacyjnego - Przymierzaj wszystko, przecież muszę cię w tym zobaczyć! I tym sposobem Leigh odstawia niezły teatr w kuchni, próbując rozdzielać musli od rodzynek, Jesy w piżamie siedzi na niepościelonym łóżku z kubkiem kawy w ręce i od czasu do czasu rzuca motywujące komentarze w stylu Wiesz, podziwiam cię... Z samego rana ubierasz się w to, patrzysz w lustro i chce ci się żyć? albo Hmm.. ni to ładne, ni to stylowe... Ale do twarzy Ci pasuje!, a ja z Perrie na zmianę chodzimy krokiem Naomi Campbell po pokoju prezentując każdy fatałaszek, który kupiłyśmy. Ponieważ, jak już wspomniałam ciuchów jest tyle, że mogłybyśmy z powodzeniem rozpocząć uszczęśliwianie równie ubogich jak my teatrów, to nim skończyłyśmy do naszego komentatora dosiadła się Leigh, która widocznie uporała się z kuchnią. Zaraz, zaraz, co ja mówię, mała poprawka - do naszego komentatora dosiadła się Leigh, która zrobiła w kuchni totalny rozpierdol i teraz przyszła do nas, udając, że nic się nie stało i czekając, aż zdarzy się cud i bajzel zniknie, albo ktoś pójdzie to za nią posprzątać.
          Gdy skończyłyśmy mini pokaz naszych nowych zdobyczy, wszystkie rozwaliłyśmy się na łóżku - które swoją drogą było jednoosobowe - przybierając najróżniejsze i jak najmniej wygodne pozycje.
- Cooooo robimy? - zapytała Leigh, przeciągle przy tym ziewając.
- Dziewczyny, teraz nareszcie mamy czas tylko dla siebie! - zawołała pełna entuzjazmu Pezz, jednak nie minęły dwie minuty, kiedy blondynka zaczęła marudzić:
- Taaak strasznie mi się się nudziiii....
- A może to dobrze? Wiesz Pezz, my chyba mamy na dzisiaj dość wrażeń. - odpowiedziałam i popatrzyłam znacząco na przyjaciółkę, po czym obie zaczęłyśmy się chichrać jak idiotki.
- Oooooo coooo chodzi? -  zapytała przeciągle nie do końca jeszcze rozbudzona Leigh, spadając przy tym z owego nieszczęsnego jednoosobowego łóżka, które posłużyło nam za kanapę.
- Jade miała dzisiaj bliższe spotkanie z najsławniejszym boysbandem świata - wydusiła z siebie blondynka pomiędzy salwami śmiechu, a po chwili usłyszałyśmy wycie Leigh z podłogi:
- You dont't know oh-oh! You don't know you beautifull! Oh-oh-oh, that's what makes you beautifuuulllll!
- I co? Trzeba było wziąć autograf, to byśmy sprzedały i jeszcze się dorobiły! - w Jesy obudził się instynkt przedsiębiorczości. Kurde, to nie taki zły pomysł - a przynajmniej na pewno lepszy niż jeden funt na paczce musli.
- Wątpię, żeby po naszym bliższym spotkaniu dali mi cokolwiek innego niż kopa w du... znaczy się w duży mięsień pośladkowy.
- Jade, jesteś taka nie ekonomiczna! Trzeba było myśleć o tym, że postawiłabyś nam wszystkim obiad i nie musiałybyśmy jeść tych kulinarnych wybryków Leigh! - stwierdziła z powagą Jesy, na co wszystkie trzy, oprócz obrażonej Leigh, która pokazała nam język wybuchłyśmy śmiechem. No co, jeśli chcesz jakichkolwiek doznań smakowych to spróbuj kuchni mulatki, a na pewno najdzie cię ochota na zwyczajną, rutynową kuchnię twojej mamusi. Co, jak co, ale w tej sprawie po prostu nie potrafię kłamać, bo moje własne kupki smakowe ucierpiały zbyt wiele razy.
- Waaal się, następnym razem ty gotujesz! - prychnęła Leigh. - Jade, a ty się przyznaj, co im powiedziałaś?
- W sumie za dużo to im nie powiedziałam... - zaczęłam się tłumaczyć, ale przerwała mi Pezz wybuchając równocześnie śmiechem na wspomnienie dzisiejszego poranka:
- Po prostu wylała jednemu z nich zawartość butelki z wodą mineralną na głowę.
          Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Najpierw dziewczyny wytrzeszczały na mnie oczy, a blondynka tarzała się po podłodze, śmiejąc się jak... no właśnie nawet nie ma takiego słowa na określenie jej zachowania. Później Jesy i Leigh też zaczęły się śmiać, mulatka pobiegła po jakiś bliżej niezidentyfikowany trunek z okrzykiem Trzeba to oblać! Trzeba to oblać! a Jesy chyba pierwszy raz tego dnia podniosła się z łóżka, by włączyć radio z jedynym egzemplarzem naszej płyty w środku, na który musiałyśmy się złożyć w cztery. Pezz gdy usłyszała muzykę nie podnosząc się z podłogi zaczęła wyć naszą piosenkę, a ja po chwili nieświadomie do niej dołączyłam.
- I'm a little bit love drunk. Ever get the feeling where you're miles away. Everybody's looking at me walking, stumbling. Hardly talking, mumbling, going red in the face. Promise I've been drinkin' only lemonade, it's all I take. My heart's just on one about someone. And I'm a little bit love drunk!
           Właściwie, to do końca nie wiem, co oblewamy, ale co z tego? Ostatnio odkryłam, że dla biednych, zrujnowanych ludzi każda pierwsza-lepsza okazja żeby się upić jest po prostu dobrą okazją. Wtedy oblewałyśmy kupienie nowej kanapy do mieszkania mojego i Pezz, i przynajmniej wiedziałam o co chodzi. No, ale trudno, w końcu każda okazja, jest dobrą okazją.
           Kiedy więc Leigh wpadła z powrotem do pokoju, trzymając w ręku pokaźnych rozmiarów butelkę nie było to dla nas nic nowego. Ej, czy to nie zabawne, że narzekamy, że nigdy nie mamy pieniędzy, płacimy za lakier do paznokci kartą i jest odmowa, a alkohol jakoś zawsze się znajdzie?
- Kogo to moje piękne oczy widzą. - wypaliła Leigh, a jak rozejrzałam się lekko zdezorientowana po pokoju. Oparty o drzwi, stał nasz menadżer, Andy, a jego mina wyrażała a wszystkie możliwe sposoby zażenowanie.
- Z tymi pięknymi to bym nie przesadzał. - odparł zgryźliwie. Cóż, ostatnio nie dogadywałyśmy się zbyt dobrze z Andym. Dlaczego? A to z prostej sprawy. Nam nie powodziło się dobrze - on także klepał biedę. My byłyśmy spłukane - Andy wywracał puste kieszenie na drugą stronę i wypadały z nich w najlepszym wypadku agrafki. Tak więc każde z nas gardziło pozostałym w mniemaniu, że jest nieopłacalne.
- A wy, małe, nieopłacalne pijaczki patrzcie i podziwiajcie geniusz waszego menażera, dzięki któremu ten zespół jeszcze jakoś się trzyma. - widząc nasze totalnie zszokowane spojrzenia i ogłupiałe miny dodał po chwili małe sprostowanie - Załatwiłem wam trasę koncertową!
          Zaczęłyśmy cieszyć się jak wariatki, które właśnie ukazują światu swe kroki tańca zwycięstwa, po tym jak udało im się zbiec z psychiatryka. Ja z Pezz momentalnie podniosłyśmy się z podłogi i zaczęłyśmy wykonywać serię bliżej nieznanych nikomu ruchów, wykrzykując jakiś hymn o miłości do własnej genialności, Leigh pociągnęła sobie łyka owego tajemniczego trunku z gwinta, a Jesy wykrzyczała:
- Dobrze mówi, polać mu! Dziewczyny, teraz musimy to podwójnie oblać!
          Spotkało się to z naszym jeszcze większym entuzjazmem. Trasa koncertowa, rozumiecie to? Ludziska, jedziemy w trasę! Zaczyna się sława, pieniądze, wielka kariera, szał ciał i zmysłów upojenie!
- Nie będzie tu żadnego chlania na umów, Nelson. A ty, Pinnock odłóż tą butelkę. Jutro rano mamy spotkanie z zespołem, który supportujecie w trasie i z jego menadżerem, bo chyba nie myślałyście że ktokolwiek będzie chciał wam zrobić samodzielną trasę. Nie wiem dlaczego Bóg mnie tak pokarał, ale muszę zabrać was ze sobą i jak mi któraś będzie na kacu to... - w tym momencie charakterystycznie przejechał palcem po swojej szyi, dając nam tym samym do zrozumienia, że picie tego wieczoru wcale nie skończy się dobrze. Pokiwałyśmy więc głowami, niczym potulne baranki, albo jak dzieci, które coś spsociły i obiecują mamie, że już więcej nie będą.
- W każdym razie, mówiłem już, że jestem genialny? - kontynuował swój wywód Andy - Macie trasę z tak znanym zespołem, że nie ważne, jak bardzo wszystko spierdolicie, bo nie warto oczekiwać, że zrobicie cokolwiek dobrze i czy będziecie tak beznadziejne jak zwykle - ludzie i tak przyjdą was posłuchać, żeby potem być na koncercie tego drugiego zespołu!
- Taak, niezwykle zabawne i motywujące - przerwałam mu dalsze wychwalanie jego geniuszu - A jak nazywa się ten zespół, który ma to szczęście i może jechać z nami w trasę?
- Szczęście to wy macie, że ich support zrezygnował i prawdopodobnie udało mi się wcisnąć was na ich miejsce... prawdopodobnie bo jeśli jutro na spotkaniu biznesowym zachowacie się jak niekulturalne, bezmózgie wieprze to raczej nic z tego! Ale przynajmniej pewne jest to, że jak już pojedziecie, to na koncertach będziecie miały tłumy fanek, chociaż wcale nie waszych i wcale nie dlatego, że potraficie śpiewać - po prostu jedziecie w trasę z One Direction!
          Leigh momentalnie upuściła butelkę niezidentyfikowanego napoju ze sporą zawartością procentową, która roztrzaskała się na podłodze, powodując tym samym, że mulatka oprócz burdelu w kuchni, zrobiła jeszcze burdel w sypialni.
- Nie pierdol.

_________________________________________________

http://www.youtube.com/watch?v=5Sfm5PgHcH0
          Obudziłam się, czują się jak wrak człowieka i na ślepo zdjęłam budzik z szafki nocnej by sprawdzić godzinę. Siódma piętnaście?! Dlaczego ja w ogóle wstaję tak szybko, skoro dzisiaj nie ma wyprzedaży? A, no tak przecież musimy ruszyć du... że mięśnie pośladkowe (Ha, pewnie już myśleliście, że powiem brzydko, co? Niedoczekanie, dzisiaj jestem wzorem kultury!) na nasze spotkanie biznesowe. Szczerze mówiąc, to na żadnym jeszcze nie byłam... jak to właściwie jest? Nie no, Jade geniuszu, ale masz mózg, oni na pewno już byli w trasie z super-sławnym boysbandem, który znają wszyscy, zaczynając od młodszej siostry, która za nimi szaleje, przechodząc na babcię, której przypominają się lata młodości, a kończąc na hydrauliku, który śpiewa: Nie wiesz, że jesteś piękna! do zepsutego kranu i teraz powiedzą ci jak to jest. A tak serio, to była może któraś z was kiedyś? Ratunku, ja na pewno się zbłaźnię, a jedynym pocieszeniem jest to, że nie będę jedyna, bo mogę się założyć, że dziewczyny nie będą lepsze. Czyli to będzie porażka na całej linii.
          Zwlekłam swoje zwłoki z łóżka i poczłapałam do kuchni gdzie czekały już dziewczyny. Ponieważ z Perrie nakupiłyśmy wystarczająco ciuchów by przechodzić w nich co najmniej miesiąc, mogłyśmy spokojnie zostać u dziewczyn na noc i teraz wszyscy już wstali z wyjątkiem mnie. Ha, czyli zaczynamy dzień jak zwykle!
          Wmaszerowałam do kuchni i od razu wiedziałam, że coś jest nie tak. Jesy popatrzyła na mnie jakbym właśnie wytatuowała sobie coś na środku czoła, a Pezz wyrwało się ciche: Matko Boska, wszyscy święci... Leigh z początku stała tyłem do mnie, próbując coś upichcić na kuchence gazowej, ale gdy się odwróciła, momentalnie wypuściła to co trzymała w rękach.
- Co się do jasnej cholery dzieje? - zapytałam. Ups, no i złamałam zasadę, że dzisiaj będę się grzecznie odzywać.
- Nic, nic. - odparła szybko mulatka, odwracając się z powrotem w stronę kuchenki gazowe, która nagle nabrała jakiegoś wyjątkowo interesującego charakteru, a Pezz szybko dodała:
- Po prostu cieszymy się, że cię widzimy.
- Dooobra... Idę do łazienki, muszę się zobaczyć w lustrze. - stwierdziłam i już wiedziałam, że chodzi o mój wygląd, bo Jesy zerwała się przewracając krzesło i krzycząc pobiegła do łazienki:
- Nie, nie! Wiesz ja muszę szybko za... potrzebą! Właśnie zaraz mi poleci po nogach! Muszę za potrzebą!
Po chwili usłyszałyśmy tylko trzask zamykanych w pośpiechu drzwi. To stało się jeszcze bardziej podejrzane.
- Pezz, daj mi swoje lusterko - wyciągnęłam rękę w stronę blondynki. Wiedziałam, że ma małe lusterko w kosmetyczce, którą nałogowo nosi blisko siebie, w razie wypadku, gdyby się rozmazała.
- Oł, lusterko, bo widzisz ja je... zbiłam! Tak zbiłam je! Kochana, po co patrzeć w lustro z samego rana? Lepiej mnie przytul na pocieszenie, bo przecież mam siedem lat nieszczęścia! - wykrzyknęła po czym uwiesiła mi się na szyi, udając, że szlocha w moje ramię z nieszczęścia. Kurwa, co się w tym domu do cholery dzieje?
- Pezz, ogarnij się, bo chyba ci lakier do włosów mózg przeżarł i mów mi w końcu co do jasnej ciasnej mam na twarzy!
Blondynka bez słowa wyciągnęła małe, kieszonkowe lusterko z tylnej kieszeni spodni i podała mi je.Ha, wiedziałam, że musi je mieć przy sobie, bo by nie wytrzymała!
- Jade, pamiętaj, że bez względu co tam zobaczysz, jesteśmy z tobą...
          W następnej chwili upuściłam lusterko, które rozbiło się na kilka części na podłodze. To co tam zobaczyłam, przebiło wszelkie moje oczekiwania. I uwierzcie lub nie, ale myślenie o siedmiu latach nieszczęścia to była ostatnia rzecz, którą chciałam teraz zrobić. Na pierwszym miejscu było zdecydowanie owinięcie moich rąk w okół szyi bezczelnego typa z publicznej toalety w centrum handlowym.
          Na połowie mojej twarzy, znajdowała się bowiem wielka, sina plama, upodabniając lewą część mojej głowy do dojrzałej śliwki. Pięknie i jak ja teraz wyjdę do ludzi?
          Po chwili z toalety przyszła Jesy, Leigh porzuciła kuchenne rewolucje i na owym jednoosobowym łóżku zebrałyśmy nadzwyczajne posiedzenie grupy antypatycznych jędz-wariatek, czyli w skrócie Little Mix.
- Dziewczyny, dziś są wyjątkowe okoliczności. Mamy okazję pojechać w trasę - zaczęła najrozsądniejsza z nas, Jesy przyjmując niezwykle uroczysty ton głosu. - Jednak mamy też okazję wszystko spieprzyć. Co robimy?
- Oni nie mogą was rozpoznać. - stwierdziła Leigh. - Wtedy pożegnamy się z trasą.
Wszystkie pokiwałyśmy głowami na znak, że rozumiemy a Pezz zaczęła się zastanawiać na głos:
- No dobra, ale jak to zrobimy? Przecież nie zrobimy sobie operacji plastycznej twarzy w... - tutaj spojrzała na zegarek. - O kurwa, tylko niecałe cztery godziny! A tak poza tym sorry drogie panie, ale nie stać nas na to.
Zaczęłyśmy więc burzę mózgów, by wymyślić jakikolwiek plan działania.
- Nie Leigh, kiepski pomysł. - przerwała ciszę Jesy, gdy mulatka przystawiła sobie pod nos sztuczne, doklejane wąsy. A swoją drogą, to skąd one się wzięły w naszym mieszkaniu? - A może by tak... Mam! - zakrzyknęła ponownie ciemna blondynka.Automatycznie wszystkie wyczekujące spojrzenia zwróciły się na nią.
- Wczoraj wyglądałyście tak okropnie, że gdyby ja na waszym miejscu popatrzyła w lustro, to naprawdę nie wyszłabym z domu. Więc jeśli dzisiaj zrobimy was na bóstwo, to naprawdę nikt was nie pozna!
- Jak niby chcesz ze mnie zrobić bóstwo z tym sinym plackiem na mordzie! - zakrzyknęłam, puszczając koło uszu fakt, że Jesy po raz kolejny powiedziała nam, że wyglądamy jak siedem nieszczęść.
- Fluid, puder i umiejętności kosmetyczne Jessiki Louisy Nelson zdziałają cuda, kochana.

_________________________________________________

http://www.youtube.com/watch?v=5Sfm5PgHcH0
          Wysiadając z taksówki jeszcze raz szybko przyjrzałam się swojemu odbiciu w jej oknie nerwowo poprawiłam swoje włosy, które swoją drogą po wizycie u super stylistki Jessiki Nelson nabrały odważnego odcieniu niebieskiej akwareli, a ubarwienie fryzury mojej przyjaciółki nabrało delikatnego różu.           
          Ale swoją drogą makijaż wyszedł jej doskonale, mimo iż robiła komukolwiek make-up po raz pierwszy - do czego przyznała się oczywiście dopiero po skończonej robocie. Dzięki bogu, ani na Pezz, ani na mnie nie wyszedł jej efekt maski bo inaczej nie doszłaby w tym życiu na to spotkanie. Najpierw byśmy ją zabiły, potem trzymały przez tydzień w ciemnym pomieszczeniu tylko o chlebie i wodzie, a potem byśmy... ją zabiły? No jakoś tak to szło.
          Wszystkie postanowiłyśmy sprawiać wrażenie grzecznych dziewczynek, więc każda z nas miała na sobie sukienkę, co upodabniało nas do księżniczek z bajek Disneya i oczywiście kilkunastu centymetrowe szpilki, ponieważ wszystkie miałyśmy obsesję na punkcie tego, że jesteśmy za niskie. No przecież nie będą jacyś debile, z jakiegoś tam Wrong Direction patrzeć na nas z góry.
          W każdym razie, na czym to skończyłam? A tak, wysiadłyśmy z taksówki prawie łamiąc sobie nogi na owych aż nadmiernie wysokich szpilach. Z politowaniem przyglądał się temu Andy, który już na nas czekał przed ekskluzywną restauracją, do której zostałyśmy zaproszone. Nie miałam pojęcia, że spotkania biznesowe polegają na jedzeniu dość wczesnego obiadu, ewentualnie późnego śniadania za ogromne pieniądze. No cóż, mam nadzieję, że tak jak za taksówkę, to nie my płacimy.
- Trzynaście minut. Trzynaście! Co wy kurde sobie myślicie, że takie z was gwiazdki i możecie się spóźniać, pokazując wszystkie swoje fochy?
Ups... To na pewno przez buty, zwal winę na buty!
- To przez buty! - wypaliła aktualnie różowo włosa Pezz, która jakby czytała mi w myślach. Andy tylko pokręcił głową i popatrzył na nas z politowaniem:
- A ty i Thirlwall to co, malowałyście dom przed wyjściem i farba wam się wylała na głowę?
- Hahah bardzo śmieszne. Dłuższa historia, a my przecież i tak już jesteśmy spóźnione.
- A poza tym i tak nie chcesz wiedzieć. - puściłam Pezz oczko i obie zachichotałyśmy. Cóż, naprawdę lepiej dla nerwów Andy'ego, że nie wie o zajściu z wodą mineralną w centrum handlowym. Wtedy ja i blondynka naprawdę byłyśmy martwe, a nasz menadżer padł by na miejscu na załamanie nerwowe.
          Okazało się, że mamy sporych rozmiarów stolik - w końcu miało się przy nim pojawić jedenaście osób - w dość odizolowanej części sali. Oh i Andy śmie narzekać, że my się spóźniamy, a tych gwiazdeczek i tak jeszcze nie ma. Więc o co tyle hałasu?
- Dziewczyny, posłuchajcie - powiedział Andy opierając się rękami o stół, gdy my już zajęłyśmy swoje miejsca. - Jak się domyśliłyście restauracja jest dość droga, więc nic nie kupujecie.
- Ej, a niby dlaczego? - zaprotestowała Leght.
- Bo ja za was płacę.
          Wydobyłyśmy z siebie okrzyki zadowolenia, aż ludzie przy sąsiednich stolikach dziwnie się na nas popatrzyli.
- Oooł kupimy sobie drogi trunek i długi nabije się rachuneeeeek! - zaczęłyśmy śpiewać, jednak Andy szybko nas uciszył.
- Bez jaj dziewczyny, będziemy spłukani. Serio - dodał kiedy Jesy zaczęła czkać ze śmiechu - Oj niech wam będzie, jak dobrze pójdzie to po wszystkim postawię wam shaki, ale ogarnijcie się już i nie róbcie przypału.
          Zdążyłyśmy jeszcze wymóc na nim przysięgę na mały palec, czyli tak zwaną piggi promis, po czym usłyszałyśmy niemałe zamieszanie przy wejściu - czyli po, dokładnie 22 minutach spóźnienia nasz sławny boysband jednak przybył. Andy szybko zaczął dawać nam znaki oczyma, ale byłyśmy zbyt mało kumate by zrozumieć, że każe nam wstać i zakumałyśmy dopiero, gdy kopną siedzącą najbliżej niego Leigh-Anne w nogę.
          Zerwałyśmy się więc z krzeseł, a Jesy w ostatniej chwili zdążyła złapać swoje, żeby nie upadło, za co dostała pełne mordu spojrzenie od naszego menadżera. Z wymuszonymi uśmiechami na twarzy zaczęłyśmy się witać i sprawiać wrażenie miłych i grzecznych dziewczynek. Jednak w pewnym momencie zauważyłam, że szatyn mówi coś mulatowi na ucho wyraźnie patrząc przy tym na... o kurde na mnie i na Pezz! Nie zdążyłam przekazać przyjaciółce ostrzegawczego spojrzenia z przekazem Patrz na buty, Perrie masz bardzo interesujące buty! bo te dwa Sherlocki przejrzały nasze przebrania.
- To wy!
- Eeee... to wy? - powtórzyła Pezz, która jako naturalna blondynka jak zwykle miała lekko spóźnioną reakcję. Czułam że wszystkie spojrzenia skupiły się na naszej czwórce.
          Czyli w makijażu i sukienkach jesteśmy równie brzydkie jak wtedy w centrum handlowym i jednak da się nas rozpoznać.

_________________________________________________________________

 I dorobiłam się drugiego rozdziału :3 Ponieważ pod poprzednim nie było notki ode mnie to teraz dziękuję za komentarze zarówno pod prologiem, jak i rozdziałem pierwszym. Były bardzo motywujące i mam nadzieję, że ich liczba będzie wzrastać ^^
Co do rozdziału... długo, bardzo długo i ciężko mi się go pisało. Ale w końcu jest i zostawiam go wam do oceny. A, no i prawie bym zapomniała! W drugiej części rozdziału jest piosenka Aerosów What Could Have Been Love która wędruje razem z dedykacją do Kotka ;3 Dzięki za nasze motywujące skaypowe rozmowy <3
Do napisania,
Fay

piątek, 31 stycznia 2014

Rozdział 1

  W centrum handlowym czasem powalaja nie tylko ceny - czyli jak rozpetac cos z niczego


 http://www.youtube.com/watch?v=NMNgbISmF4I
          Wyciągnęłam Pezz z księgarni, używając niemałej siły żeby odciągnąć ją od sprzedawcy zanim blondynka przejdzie od rękoczynów. Biorąc pod uwagę to, że zapierała się ona obiema nogami, a w dodatku wsunęła dzisiaj dwa ciastka z kremem, z czego oczywiście jedno było moje (wniosek z dziś - nie odwracaj wzroku od swojego deseru kiedy Perrie czuwa) to nie dziwię się, że musiałam nieźle się naszarpać zanim wypadłyśmy ze sklepu. Usłyszałam jeszcze niemiły komentarz mojej przyjaciółki, skierowany najprawdopodobniej w stronę tego biednego człowieka, który miał nieszczęście nas spotkać w tym dniu, w którym galerią handlową rządziły prawa dżungli. Sobotni poranek września był zimy i nie zachęcał do spacerów, więc większość osób spędzała go wylegując się w łóżku lub przed telewizorem z jogurtem w ręce. Albo tak jak my - skorzystali z ostatniej okazji by załapać się na szał, w którym nie ograniczały cię żadne zasady, kto pierwszy, ten lepszy.
          Tutaj w Londynie ten szał nazywamy wyprzedażami.
          No wiecie, koniec lata, początek jesieni, a tu co? Przeceny na letnie rzeczy, ze starych kolekcji, chociaż mamy wrzesień! Jednak kogo obchodzi, że Anglię od kilku dni pokrywa warstwa liści, skoro można teraz załapać się na boskie bikini tańsze o połowę, niż w sezonie letnim? Tym właśnie sposobem nagromadziłam razem z Perrie masę mniej i bardziej potrzebnych rzeczy, które założymy najwcześniej za kilka miesięcy. Ale spokojnie, nie zraża nas to. W lecie pójdziemy na zimowe wyprzedaże i tym sposobem zaoszczędzimy.
          A właśnie jak to się stało, że w ogóle musimy oszczędzać? Jak to głosi pewna do bólu szczera piosenka Rolling Stones'ów: Bez miłości w naszych duszach i bez pieniędzy w naszych płaszczach - nie możesz powiedzieć, że jesteśmy zadowoleni. Szczególnie doskwierają nam puściuteńkie kieszenie, które są tak puste jak butelki po piwie na mojej osiemnastce. Czyli definitywnie, niezaprzeczalnie i nieodwołalnie puste.
          Przy okazji muszę się wam pochwalić! Trzy miesiące temu wydałyśmy płytę. Niestety z dość marnym skutkiem, co uświadomiłyśmy sobie przed chwilą, gdy w księgarni naszym oczom ukazała się półka stojąca gdzieś w kącie, nie na widoku. Była zapełniona egzemplarzami naszej płyty, a skoro była zapełniona to znaczy, że nikt nie kupuje tego badziewia, prawda? Oczywiście, zarówno ja, jak i Perrie uznałyśmy, że uratujemy sytuację i kupimy sobie nawzajem po naszej własnej płycie w akcie samouwielbienia. Jednak kiedy spojrzałyśmy na cenę, to zrobiłyśmy to, co widocznie robi większość ludzi ją widząc - stwierdziłyśmy, że wolimy kupić sobie więcej ciuchów, bo widocznie nie dany jest nam luksus słuchania naszych wokali.
           Tym sposobem wyleciałyśmy ze sklepu, bo sprzedawca nie miał poczucia humoru i nie spodobało mu się, że wraz z Pezzą zaczęłyśmy przekładać biografię naszego ulubionego zespołu Aerosmith do działu z religią. Tak, wiem niezwykle ambitne przedsięwzięcie, ale żeby to ogarnąć trzeba po prostu być nami. Na dodatek wszystkiego po dłuższej szarpaninie by odciągnąć od sprzedawcy moją zapierającą się przyjaciółkę nagle olśniło i przestała stawiać opór, przez co w skutek mojego szarpnięcia obie wylądowałyśmy na podłodze przed sklepem wykonując epicki ślizg i obijając sobie duże mięśnie pośladkowe (tak, moi drodzy, właśnie tak profesjonalnie nazywa się ten niedoceniony narząd okrzyknięty przez was dupą). Po chwili wciąż jęcząc jakoś udało nam się zebrać swoje zwłoki z podłogi i chwiejnym krokiem podeszłyśmy do ławki, na której umieściłyśmy naszej poobijane zadki.
- Nienawidzę... wyprzedaży... - wymruczałam pod nosem, akcentując każde słowo po kolej.
- Ale za to udało nam się kupić mnóstwo szałowych rzeczy... które założymy najprawdopodobniej dopiero w czerwcu, ale kogo to obchodzi! - Perrie jak zwykle znalazła dobrą stronę naszych zakupów, i mimowolnie na moje usta wkradł się leniwy uśmiech. Blondynka, jakby czytając w moich myślach wyciągnęła z jednej z wielu torebek z zakupami butelkę z wodą. Jakim cudem znalazła ją w pierwszej torbie, skoro miała ich co najmniej dziesięć? Nieważne. Wyciągnęłam w jej stronę ręce, niczym spragniony wędrowiec na pustyni, proszący o jakikolwiek ratunek przed okrutną śmiercią z odwodnienia. Pezz upiła łyka po czym podała mi butelkę. Po chwili poczułam jak cieczy zwilża moje wargi i spływa do gardła, momentalnie ochładzając organizm. O tak, w takich chwilach nawet zwykłą woda mineralna to iście boski napój.
          Nagle moje uszy zarejestrowały piski i krzyki i mimowolnie skierowałam tam moje zmęczone oczy. Tłoczył się tam tłumek dziewczyn, głównie nastolatek, które pokazywały sobie coś palcem, co jakiś czas wybuchały śmiechem, a kilka z nich chyba nawet... płakało? Cóż, jednym słowem robiły niezłe zamieszanie.
- Ciekawe, co tam się dzieje. - mruknęłam pod nosem odwracając wzrok na moją przyjaciółkę, która również przyglądała się zbiegowisku.
- Pewnie jakaś wyprzedaż. - wzruszyła ramionami blondynka.
- A płakałaś kiedyś, bo zobaczyłaś buty na wyprzedaży? - machnęłam lekko głową w kierunku rozhisteryzowanych dziewczyn.
- To może jakaś niesamowita wyprzedaż. - Perrie widocznie nie miała teraz głowy by się nad tym zastanawiać. - Ale nawet jeśli spuszczają cenę o połowę, to mam to w mojej obolałej dupie, nie mam siły, pieniędzy i chęci, żeby cokolwiek kupić. Chodźmy do toalety, bo niepotrzebnie żłopałam tyle wody i wynośmy się z tond.
          Pokiwałam nieznacznie głową i z trudem poniosłam się z ławeczki. Gdy udało nam się pozbierać wszystkie nasze torby z zakupami podążyłyśmy w stronę, gdzie według zielonego znaku wiszącego na ścianie powinny znajdować się toalety. Drzwi do sekretnych pomieszczeń, w których można było załatwić potrzebę znajdowały się w wąskim korytarzyku. Perrie bez zastanowienia weszła do pomieszczenia wyraźnie wyznaczonego do użytku dla inwalidów. I nie, nie dlatego, że jest upośledzona umysłowo, chociaż nie jestem tego pewna bo nie stać nas na badania, lecz dlatego, że jest to największa toaleta i nigdy nie ma do niej kolejki. Prosty sposób na uzyskanie większego komfortu podczas oddawania potrzeb, nie? A jakby co, to kto mi udowodni, że Pezz nie ma trwałego uszkodzenia mózgu? To, że jest blondynką tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że mi uwierzą.
          Oparłam plecy o ścianę i odetchnęłam z ulgą gdy przez moją cienką bluzkę poczułam, że jest chłodna. Zakupy potrafiły męczyć jak maraton olimpijski. Nieświadomie zaczęłam nucić piosenkę lecącą z małych głośników przy suficie. Serio, muzyka w toalecie? I to ma Ci pomóc przy załatwieniu swoich potrzeb? Może ma cię zrelaksować, żebyś łatwiej ... Nie, dobra, nie ważne.
- Ooo-oh baby! I just want you to dance with me tonight!
          Tak, serio. Śpiewałam Olly'ego Mursa w publicznej toalecie, czekając na przyjaciółkę, która relaksowała się przy moim śpiewie siedząc na tronie, nie byle jakim, bo dla inwalidów. W sumie to traci sens dopiero kiedy zaczynasz się nad tym zastanawiać.
          Na szczęście nie musiałam dłużej się głowić nad bezsensem mojego życia, bo z toalety wyszła Perrie z błogim uśmiechem, który mówił "Nawet nie wiesz jak mi ulżyło...".
- To co, uznajemy zakupy za skończone i idziemy do Jesy i Leigh na późne... przepraszam, bardzo późne śniadanie? - spytała blondynka patrząc na zegarek. Było po pierwszej, bo do galerii wyskoczyłyśmy rano, by zdążyć na wyprzedaże przed innymi, a znając życie nasze przyjaciółki dopiero wstały.
- Tak, jak najbardziej tak. - odpowiedziałam ruszając w stronę wyjścia. - O Matko Przenajświętsza, Chrystusie Niebieski i reszta tych tam u góry, nawet nie wiecie jak bardzo bolą mnie nogi, i tyłek też mnie boli i wiesz co lędźwie też mnie bolą...
          Nie skończyłam jednak mojego monologu i Perrie nie mogła się dowiedzieć, co jeszcze mnie boli ponieważ nerwy na środku mojego czoła odnotowały niespodziewane uderzenie. Poinformowały mnie o tym natychmiast, w skutek czego moja głowa zaczęła pulsować nieznośnym bólem. Na dodatek siła uderzenia odrzuciła mnie w tył, przez co upuściłam wszystkie torby z zakupami wylądowałam po raz kolejny na nieszczęsnym mięśniu pośladkowym, który swoją drogą teraz już na pewno pokryje się fioletową barwą. Jestem przekonana, że jutro obudzę się z takim siniakiem, że odechce mi się siedzenia na najbliższy tydzień. Pezz, gubiąc przy tym kilka swoich cennych zakupów kucnęła przy mnie, a jej ręce automatycznie wystrzeliły do mojej głowy, sprawdzając czy aby na pewno jest na miejscu.
- Jade, nic ci nie jest? Pamiętasz jak masz na imię? - tak, tylko Perrie może wpaść na genialny pomysł najpierw zwracania się do mnie po imieniu, a następnie pytanie się czy je pamiętam - Ile lat ma twój teść?
- Kurde, Perrie ja nie mam teścia!
- Ooo Jade, ty pamiętasz moje imię!
- Gdzie jest ta parszywa kreatura... zabiję...a potem będę trzymać o chlebie i wodzie w piwnicy...a potem zabiję... - zaczęłam się rozglądać za sprawcą nie zwracając uwagi na Perrie, która najpierw stwierdziła, że niczym profesjonalny lekarz zacznie zaglądać mi do oczu święcąc w nie małą latarką, a później zaczęła lamentować, że takowej latarki nie posiada. Tymczasem ja namierzyłam mój cel, którym okazał się bliżej niezidentyfikowany szatyn. Wymruczałam pod nosem jakąś kolejną groźbę i podniosłam moje zwłoki z podłogi. Ruszyłam korytarzem by dopaść sprawcę mojego upadku i winowajcę mojej bolącej du... znaczy się mojego bolącego dużego mięśnia pośladkowego, a za mną pobiegła Pezz krzycząc coś o tym, że mogę myśleć nieracjonalnie, i że trzeba mi zrobić rezonans magnetyczny głowy.
- Hej, ty! - krzyczałam dopóki chłopak nie odwrócił się, bo widocznie jego godność nie pozwalała mu na zrobienie tego od razu - Skoro już uderzyłeś kogoś drzwiami, to może byś łaskawie przeprosił?
- To może byś tak łaskawie następnym razem nie przechodziła tak blisko ściany? - odpowiedział bezczelnie, a w tym samym czasie przybiegła zdyszana blondynka z okrzykiem, że ma latarkę w telefonie i zaraz profesjonalnie zbada, czy nie zostałam poważnie uszkodzona, i czy wiem, ze jeśli będę miała żółte oczy to być może choruję na wirusowe zapalenie wątroby. Szatyn wywrócił młynka oczami i zwiał korzystając z rozproszenia mojej uwagi, która skupiła się teraz na wejściu smoka, które wykonała Perrie. Zdezorientowana zaczęłam na zmianę patrzeć to na moją przyjaciółkę starającą się poświecić światłem z telefonu w kierunku mojego oka, to na oddalającego się bezczelnego typa z publicznej toalety - swoją drogą to całkiem niezła ksywka, nie? - do którego dołączyła czwórka jakiś innych chłopaków. Cóż widocznie normalnie wszyscy czekają na przyjaciół na zewnątrz korytarza z toaletami, a nie tak jak ja i Pezz po prostu chodzimy razem.
          - Jade, nie ruszaj się chwilę, zaraz zbadam cię na wirusowe zapalenie wątroby, ale nie odwracaj głowy! I nie wywracaj oczami, bo nie widzę czy ci białko w oczach zżółkło! A tak w ogóle to potrzymaj, bo muszę mieć wolne ręce. - powiedziała wciskając mi w rękę małą butelkę z mineralną wodą.
- Pezz, poczekaj chwilkę, dobrze? - powiedziałam, po czym zerwałam się i pobiegłam w kierunku, gdzie zniknął antypatyczny koleś z toalety publicznej, po drodze odkręcając butelkę z mineralką. Przyjaciółka jednak mnie nie posłuchała, bo słyszałam, że biegnie za mną. To zabawne, bo przecież obie nie miałyśmy już siły żeby chodzić po sklepach, a jak przyszło co do czego to sprężyłyśmy nasze siły witalne. Lekko rozlewając po drodze wodę w końcu dobiegłam do tej grupki i wylałam szatynowi całą zawartość butelki na głowę.
          Potem wszystko stało się strasznie szybko. Usłyszałam przekleństwo, kilka głosów zaczęło się przekrzykiwać, a Perrie pociągnęła mnie za ramię do tyłu.
- Przykro mi, że w taki sposób trzeba uczyć cię szacunku dla innych... następnym razem wystarczy przepraszam. - uśmiechnęłam się wyjątkowo sztucznie do całego mokrego pana "następnym-razem-nie-przechodź-tak-blisko-ściany".
- Jade, przestań. - Perrie rzuciła mi spojrzenie pełne wyrzutu. O co jej chodzi? - Przepraszam za przyjaciółkę, ma lekkie problemy z nerwami...
- Tego akurat trudno nie zauważyć.. - odezwał się jeden z nich, który wyglądał niczym mop do podłóg z tą burzą włosów na głowie. Hej, to nawet zabawne, może wytrzeć mokrą posadzkę naokoło swojego przyjaciela!
- Mam nadzieję, że nic takiego się nie stało i wszyscy o tym zapomnimy... - kontynuowała Perrie, ciągnąc mnie coraz bardziej do tyłu. Ej zaraz, jak to nic się nie stało? Moja dolna partia ciała ucierpiała i to poważnie!
         Gdy już rozeszliśmy się nie wytrzymałam i wybuchłam.
- Dlaczego do jasnej cholery zaczęłaś przepraszać tą bandę idiotów, którym lakier do włosów przeżarł mózgi?
- Jade kochanie, kojarzysz może ten radosny zespolik za którym teraz szaleją wszystkie dziewczyny i chłopcy, którzy poczuwają się dziewczynami? No wiesz, ten od Let’s go crazy, crazy, crazy till we see the sun. I know we only met...
- But let's pretend it's love. - dokończyłam śpiewanie za Perrie. - Taaak, a po jaką cholerę zmieniasz nagle temat?
          Blondynka wzięła kilka głębokich wdechów próbując się uspokoić i zachować spokojny wyraz twarzy. Zamknęła oczy i chyba policzyła se w myślach do dziesięciu po czym wyrzuciła z siebie z nieukrywaną paniką:  
- Bo właśnie wylałaś jednemu z nich moją wodę mineralną na głowę.

_________________________________________________

http://www.youtube.com/watch?v=5Sfm5PgHcH0
          Nienawidzę centrum handlowych. Cholernie ich nienawidzę. Dlaczego? Ponieważ kojarzą mi się z zakupami, a zakupy przypominają mi Eleanor. A myślenie o Eleanor wprawia mnie w kurewski nastrój.  Może powinienem wymyślić jej jakieś przezwisko, coś w stylu dwulicowa hipokrytka, albo jadowity zdrajca? Tak, to brzmi dobrze, cholernie dobrze.
          Teraz, kiedy nareszcie jesteśmy jak najdalej od tej pieprzonej galerii, w której mieliśmy podpisywanie płyt i od wszystkie co przypomina mi o Eleanor - znaczy się o dwulicowej hipokrytce, można jeszcze dodać, że lecącej na dwa fronty - nareszcie mogę normalnie myśleć. Wyjdziesz z tego jednego wielkiego gówna, jakim są centrum handlowe i od razu czujesz świeże powietrze.
- Moje nogi pachną cudnie, rano wieczór i w połuuuudnie! A najlepiej pachną latem, zajeżdżają aromatem leśnych ziół! Gdy powąchasz jedną nogę, to upadniesz na podłoooogę! Gdy powąchasz obie nogi, to nie wstaniesz już z podłoooogi!
          Jednak wykrzywiłem usta w grymas gdy natknąłem się w salonie na chłopaków, którzy jak zwykle wydurniali się, z drącym się Niallem i Harrym na czele. 
- Ser pleśniowy jest zbyt drogi, więc powąchaj moje nooooogi! 
- Kurwa, ogarnijcie się. Wieczne dzieciaki. - już zaczynam żałować, że nie zostałem w swojej sypialni. Mieszkanie z czwórką niewyżytych napaleńców, powoli aż za bardzo daje mi się w znaki. Po chwili Horan podetknął mi pod nos swoje skarpety, które swoją drogą śmierdziały jakby nosił je tydzień. I przeraża mnie, że w jego przypadku to całkiem możliwe.
- Nie pierdol głupot, Louis i nie udawaj, że jesteś poważny!
- Ej, faktycznie ogarnijcie się już! Danielle zaraz przychodzi... -oczywiście teraz głos zabrał Daddy. Danielle zaraz przychodzi... mogłem się domyślić. Pieprzone gołąbeczki. Kiedy nie ma jej w pobliżu Liam cały czas do niej pisze, a gdy tylko mamy przerwę, Daddy zaraz znika i wolę nie myśleć co wtedy razem robią. A wy tym bardziej o tym nie myślcie, zboczuchy jedne, pewnie nie macie jeszcze szesnastki! Ja w waszym wieku nie byłem nawet w połowie tak zdemoralizowany jak wy.W każdym razie wracając do Daddy'ego to jest z nią szczęśliwy, nawet jeśli ja jestem jedyną osobą, która nie potrafi tego zaakceptować i wciąż z nią nie rozmawia. Kiedy Liam na nią patrzy, cała twarz mu się rozświetla i wydaje się, że ona jest jego słońcem.
          Tak, wiem obrzydliwe. Ew!
          Dalej nie udało mi się rozgryźć dlaczego Daddy w ogóle z nią jest - nie licząc tego, że jest szczęśliwy, ale ja udaję, że tego nie widzę - skoro wiadomo, że ona i tak go zostawi. Przecież sam wyraz KOBIETA to bardzo chytrze zamaskowany skrót od Każda Okazja By Imponować i Emanować Tanim Asortymentem. A poza tym nawet jeśli jakiś obłudny babsztyl wmawia ci, że cię kocha i że chce być z tobą do końca życia to potem i tak znajdzie kogoś innego kogoś kto.. zaraz, zaraz jak to szło? Może być przy niej kiedy ona tego potrzebuje. Więc nie, ona nie będzie tkwiła w tym bezsensownym związku i zostawi cię bo nie byłeś dla niej wystarczający. Ale najlepsze walnie na koniec, bo co ci powie na odchodnym? Przecież możecie wciąż być przyjaciółmi. No tak zajebiście, przecież nie pomyślałem o tym rewelacyjnym rozwiązaniu, dzięki za przypomnienie!
          Tak, wiem minęły miesiące a ja dalej to rozpamiętuje, ale czy ja was kurwa o zdanie pytałem? Nie? Więc nie wmawiajcie mi, że jestem uparty i że powinienem odpuścić i żyć dalej. To jest moje życie i będę do cholery robił to co mi się podoba. Nie jesteście mną, nawet nie potraficie wyobrazić sobie jak to jest, kiedy kobieta, którą kochacie znajduje sobie kogoś lepszego, w końcu tak najprościej i po wszystkim co razem przeszliście ona po prostu zdecydowała, że nie jesteś wystarczająco dobry i poddała się. Nie potraficie sobie wyobrazić jak to jest być odrzuconym w ten sposób, kiedy najważniejsza osoba w twoim życiu odwraca się od ciebie. Nie potrzebuje waszego współczucia, współczucia chłopaków i współczucia każde dziewczyny, którą niestety musiałem spotkać. Jestem sam, bez żadnej pieprzonej kobiety, która tylko by mi wypominała, że na świecie są lepsi ode mnie i dobrze mi z tym.
          A tak właściwie o czym ja mówiłem? A tak, Liam i Danielle, nasze pieprzone gołąbeczki. Ale już niedługo nie będę widział jak się do siebie ślinią przez kurewsko długi czas, ponieważ za niecały miesiąc wyjeżdżamy, żeby rozpocząć trasę promującą nasz drugi album.
           Kiedy jestem w trasie nagle olśniewa mnie i przypomina sobie dlaczego jestem w One Direction, dlaczego poszedłem do X Factor'a. Kocham muzykę, kocham śpiewać i kocham być na scenie. Nagrywanie nowego albumu, sława, podróże no i zapłata - to wspaniałe, ale i tak najlepszą częścią tego wszystkiego są zawsze trasy koncertowe, a ta ma być jeszcze lepsza od poprzedniej, ponieważ będzie to nasza pierwsza samodzielna trasa, na naszych warunkach.
          Zaczynamy od Ameryki Północnej, potem objeżdżamy Europę i wracamy do Ameryki. Na koniec trasy koncertujemy w Australii, a zwieńczeniem jej są dwa koncerty w Azji, a konkretniej w Japonii. Zajmie nam to ponad rok, ale to jest właśnie najlepsze. Cały rok bez żadnych pieprzonych kobiet, tylko muzyka, przyjaciele i to co naprawdę kocham robić. W dodatku ponieważ trasa trwa tak długo, zabieramy ze sobą sprzęt i będziemy pracować nad naszym trzecim albumem w drodze.
          Wspaniale, prawda? Nie mogę się doczekać.
          W dodatku nasz menadżer, Paul wpadnie do nas za chwilę by ogłosić nam dobre wieści. Nie wiem co może uczynić trasę jeszcze lepszą, ale na szczęście to opóźni przyjście Danielle i może uda mi się zwiać, żeby nie musieć się z nią witać.
           Jak na zwołanie do pokoju wmaszerował Paul, ze swoim wielkim uśmiechem pod tytułem Chłopcy, podziwiajcie mnie, jestem genialny. Taak, jestem ciekawy co tym razem wymyślił. Pewnie jakiś tajemniczy sposób, w jaki może się na na wzbogacić bo zwykle na tym polega geniusz Paula.
- Chłopcy, jestem genialny! - taaa, to już słyszeliśmy. - Jak wiecie wasz support wycofał się w ostatniej chwili i nie pojedzie z wami w trasę, ale za to znalazłem inny zespół, który będzie otwierał wam koncerty!
- Czyli konkretnie? - zapytał Harry, ponieważ chyba wszyscy chcieli jak najszybciej skończyć tą rozmowę, by Paul z powrotem nie zszedł na temat opiewania swojego geniuszu.
- Little Mix! - nasz menadżer wypiął pierś dumny z siebie, że zapamiętał jakiegoś innego zespołu niż nasz, a ja zmarszczyłem czoło.
- A co to do cholery jest Little Mix?
- Girlsband, który jedzie z wami w trasę.
          Nie, przepraszam chyba się przesłyszałem. To nie mogło się wydarzyć. To nieprawda. To tylko koszmar, a ja obudzę się, słońce będzie nade mną świecić i wszystko będzie dobrze.
          Ale Paul uśmiechał się dalej, z dumnie wypiętą piersią, a raczej swoim piwnym brzuchem, a ja czułem, że spojrzenia wszystkich spoczywają na mnie.
          Kurwa, a więc myliłem się, mówiąc, że ta trasa będzie cudowna, bo nie będzie na niej żadnych kobiet.