Glupota kontratakuje - czyli jak publiczna toaleta moze ponownie uprzykrzyc zycie
Cała podekscytowana przemierzałam korytarz brytyjskiego lotniska, ciągnąc ze sobą dość niewielkich rozmiarów walizkę. Cóż właśnie tym nikłym rozmiarom i niewielkiej pojemności zawdzięczała to, że jeszcze nie całą godzinę temu siedziały na niej Leigh, Jesy i Perrie, a ja z miną jakbym właśnie rozbrajała bombę w publicznym metrze starannie starałam się dopiąć zamek.
- Nie szczerz się tak. - zwróciła mi uwagę blondynka, a ja skierowałam na nią lekko zdezorientowane spojrzenie. - No co? Powiedziałam nie szczerz się tak, uśmiech pozostaw dla Los Angeles.
Przytaknęłam przyjaciółce, niemalże natychmiast przybierając kamienną twarz i wyniosłe, poważne spojrzenie którym miażdżyłam tych biednych, przypadkowych przechodniów, którzy nie wiedzieli, że właśnie mijają takie gwiazdy światowego formatu jak Little Mix. Po chwili możemy dostrzec nasze kochane gwiazdeczki w kapturach i ciemnych okularach - normalnie niczym mafia, nie? - a obok nich Paula, któremu z lekka wystaje jego piwny brzuch i Andy'ego, który na nasz widok zaczyna machać jak oszalały - jednym słowem nie ma wątpliwości gdzie powinnyśmy teraz podejść.
Oczywiście formalnie przylepiłyśmy na twarz sztuczne uśmiech i zaczęłyśmy się witać ze wszystkimi, świergocząc niczym gołębie liżące się na wiosnę. Jednak na widok pięciu gęb z bliska moja ręka automatycznie zacisnęła się mocniej na rączce walizki, jakbym się obawiała, że za chwilę ktoś mi ją wyrwie i więcej jej nie zobaczę. Jade, głupia jesteś, nawe złodziej by się rozczarował gdyby ją otworzył i znalazł tam tylko stos ciuchów, których nawet na ebayu opchnąć się nie da i kilka innych śmieci, w tym kosmetyki z wątpliwym terminem ważności.
Odprawa przeminęła nudno. Pani za ladą każdej z nas posyłała mordercze spojrzenie, jakbyśmy były winne temu, że musimy lecieć samolotem, a nasze paszporty niemalże odrzuciła ze wstrętem na bok, po uprzednim sprawdzeniu czy wszystko z nimi w porządku. Natomiast kiedy pierwszy z chłopców podał jej swój paszport, natychmiast wyszczerzyła się, niczym wiedźma z Królewny Śnieżki, która za chwilę ma powrócić do piękności i młodości, i zaświergotała coś o tym, że mogą szybciej nadać bagaż niż czekający w kolejkach. Trzepocząc intensywnie rzęsami, niczym osoba mająca na bakier z limitem na kofeinę wpatrywała się w ich paszporty jak w obrazki i starała się przetrzymać każdy z nich jak najdłużej w rękach, jakby to były co najmniej relikwie dwunasto-wiecznego świętego. Na koniec poprosiła o autograf dla córki, na co nasze gwiazdki oczywiście przystały z ochotą. No tak, uroki bycia gwiazdą - na nas patrzyła tak, jakby miała pretensje, że w ogóle gdzieś lecimy i musi marnować swój cenny
czas sprawdzając nam paszporty, a dokumenty chłopaków najchętniej
oglądała by dziesięć razy, byleby tylko stali obok niej.
Jakiś czas potem wszyscy siedzieliśmy, zamulając na ławce na lotnisku, bo samolot jak zwykle się spóźniał - tak, profesjonalnie to nazywając miał problemy techniczne. Liam chyba nawet przestał kontaktować bo zastygł ze słomką od shake'a zakupionego przed paroma minutami w buzi i nie reagował na to, że Niall, który już swój kubek opróżnił, bezczelnie włożył do jego napoju swoją słomkę i teraz wysiorbuje resztkę z dna. Ja za to przebierałam niecierpliwie nogami, przejeżdżając co jakiś czas szpilką - które na swoją głupotę ubrałam - po śliskiej podłodze i wydając przeraźliwy dźwięk na który wszyscy się krzywili.
- Muszę do toalety. - wypaliłam, ale wszyscy tak się zatracili w ciszy, przerywanej tylko odgłosami lotniska, że kiedy ją przerwałam, nie odnotowali o co chodzi w mojej wypowiedzi. - No za potrzebą. - dodałam niecierpliwie, a obcas od moich butów po raz kolejny wydał ów piszczący dźwięk, gdy bez skrupułów przejechałam nim po posadzce.
- Tylko się pośpiesz - mruknął Andy, spoglądając powoli zmęczonym wzrokiem na tablicę z opóźnieniami samolotów. - Masz dziesięć minut.
Po chwili na lotnisku rozległ się odgłos miarowego stukania obcasów, gdy biegłam na tyle szybko, na ile pozwalały mi buty. Po chwili trzasnęłam najpierw drzwiami od toalety, a później od kabiny i odetchnęłam z ulgą. Rano zaspałyśmy i oczywiście na załatwienie potrzeby w domu nie było czasu, tak więc teraz spłynął na mnie błogi spokój, że w samolocie będę bezpieczna od sensacji pęcherzowych.
Jednak jak wielkie okazało się moje zdziwienie, gdy okazało się, że drzwi od kabiny, które tak ochoczo za mną trzasnęły, wcale nie chcą się tak ochoczo otworzyć. Po kilku minutach szamotanie się z zamkiem, który ani drgnął, na kolanach zaczęłam badać wąską przestrzeń pomiędzy drzwiami a podłogą. Super, nie zmieszczę się. Właśnie zostałam więźniem publicznej toalety i nie widzę żadnego ratunku. Nie wiedząc co robić, z pełnego rozpędu - który swoją drogą liczył jakieś dwa metry, tyle samo co szerokość kabiny - zaczęłam wbiegać w drzwi, mając nadzieję, że jakimś cudem opatrzności bożej się otworzą. Puki co skończyło się na poobijanym ramieniu, które służyło mi jako taran, ale ja się jeszcze nie poddałam.
Czy odgłos otwieranych drzwi, to odgłos zbawienia? Chyba tak. Niestety, nie były to drzwi od kabiny, a jedynie od toalety, ale pół sukcesu, prawda? Przynajmniej teraz jakiś człowiek dobrej woli pomoże mi się uwolnić.
- Hej, możesz mi pomóc? Chyba się zatrzasnęłam! - krzyknęłam, waląc przy tym zaciśniętymi pięściami w nieszczęsne drzwi, byle by tylko być usłyszana. Jednak odpowiedział mi głos, którego zdecydowanie nie chciałam teraz słyszeć.
- Chyba? Raczej na pewno, Jade.
Sceptyczny, krytyczny, cyniczny. Taką właśnie barwę ma ten głos. I kogo ja tu mam oszukiwać? Wszyscy wiemy, że to Louis.
- Co robisz w damskiej toalecie?
- Chyba raczej co ty robisz w męskiej toalecie?
Serio? Czyżbym tak się śpieszyła, że pomyliłam kible? O Boże, widzisz i nie grzmisz?
- Oh, zamknij się. - wymruczałam pod nosem, niemalże do siebie, ale chłopak chyba to usłyszał bo wybuchnął śmiechem. - Lepiej pomóż mi stąd wyjść, ciołku.
- Przejdź dołem - byłam niemalże pewna, że w tej chwili wzruszył ramionami, jakby to było najprostsze i najbanalniejsze do wykonania na świecie.
- Taaa, na to też wpadłam, geniuszu. Nie zmieszczę się. - jęknęłam.
- To przejdź górą?
Poderwałam lekko głowę do góry. Pomiędzy drzwiami, a sufitem była spora odległość i spokojnie bym się tam zmieściła. Jednak drzwi były całkiem spore. Z mojej strony, gdybym najpierw stanęła na sedesie, może bym tam weszła, ale zeskoczyć...
- Nie ma mowy. Mam lęk wysokości!
- Serio, Jade to są najwyżej dwa metry! - wyśmiał mnie mój towarzysz, a kiedy zorientował się, że nie mam zamiaru korzystać z jego genialnego pomysłu, najzwyczajniej w świecie strzelił focha i postanowił wziąć swoją obrażalską dupę w troki - To gnij tam dalej, ja idę.
- Tomlinson, dupa wołowo, stój! - zaczęłam wrzeszczeć przerażona nie na żarty. - Nie możesz, nie wiem pójść po jakąś obsługę, czy chociażby sprzątaczkę? - jęknęłam, szukając jakiegokolwiek rozwiązania, które pozwoliłoby mi ominąć wspinaczkę po tej nieszczęsnej kabinie, która mnie uwięziła.
- Jade za... o kurwa dwie minuty mamy samolot, nie ma czasu na obsługę! Skacz! - wydarł się na mnie Tomlinson, a ja pod wpływem presji podjęłam decyzję. Jednak jak ja niby, do cholery jasnej mam skakać po sedesie i drzwiach w tych szpilkach?
- Ej, przegrzany piekarniku, łap! - wydarłam się, po czym moje buty, jeden, po drugim poszybowały nad drzwiami i usłyszałam stłumiony jęk chłopaka, gdy pewnie przez przypadek go trafiły. Cóż, przynajmniej jeden plus tej beznadziejnej sytuacji. Nie mogłam jednak dłużej się nad tym zastanawiać bo po chwili siedziałam na drzwiach od toalety, wisząc bosymi nogami jakieś półtora metra nad ziemią. Przełknęłam nerwowo ślinę.
- Louis, złap mnie.
- Co, kurwa?
- Boję się, złap mnie. - wyjęczałam, bo robiło mi się niedobrze, gdy myślałam jak rozbijam się o posadzkę, która znajdowała się pode mną. Louis z teatralnym westchnięciem, jaką mi to łaskę robi podszedł powoli do drzwi, na których niezdarnie siedziałam.
- Dobra, ale wiedz, że o tylko dlatego, że nie mamy czasu, a ty jak zwykle okazujesz swoją niekompetencję w poważnej sytua...
- UWAGA, SKACZĘ! - wydarłam się i bardziej zleciałam, niż zeskoczyłam z drzwi, prosto na nie spodziewającego się niczego chłopaka. Po chwili nie czułam już nic, oprócz bólu, wbijających się czyiś łokci w mój bok i zimnej posadzki, która tak bardzo kontrastowała z moją rozgrzaną skórą. Jęki moje i Louisa mieszały się ze sobą, tworząc razem symfonię wycia o obolałych kończynach.
- Thirlwall spinaj dupę, właśnie nam odlatuje samolot! - ał, moje biedne kostki w uszach, w tym młoteczek, który odbiera przecież dźwięk i moje biedne bębenki, czymże zasłużyłyście sobie na te wrzaski ze strony Tomlinsona? Nie dane mi było się długo zastanawiać po chwili zostałam poderwana siłą z podłogi i zmuszona do zebrania swych sił witalnych do sprintu na drugi koniec lotniska. Po drodze jeszcze zdążyłam złapać w jedną rękę walające się po podłodze buty, po czym rozpoczoł się istny maraton o życie, pomiędzy, walizkami, pasażerami, którzy patrzyli się ze zdumieniem na szpilki które były w moim ręku, zamiast na moich nogach i obsługą lotniska która rzucała nam wymowne spojrzenia pod tytułem Tu się nie biega.
Chwilę później, a jej krótki czas trwania zawdzięczamy pewnie morderczemu biegowi zasiedliśmy w fotelach samolotu, po tym jak stewardesa wpuściła nas twierdząc, że zdążyliśmy w ostatniej chwili. No cóż, lepiej późno, niż wcale, nie? Moja głowa co chwila obracała się o sto osiemdziesiąt stopni gdy wzrokiem szukałam blond czupryny Perrie, albo znajomych ciemnych loków Leigh, jednak nigdzie nie mogłam ich dostrzec. Dziwne... może po prostu zajęli miejsca w innej części samolotu?
- Witamy wszystkich. - głos pilota mówiącego przez mikrofon tak mnie zaskoczył, że aż zacisnęłam paznokcie na ramieniu siedzącego obok Tomlinsona, który pisnął, niczym Jesy, której wejdzie się do łazienki w trakcie mycia zębów. - W San Francisco wylądujemy o...
Momentalnie popatrzyliśmy na siebie zdziwionym wzrokiem razem z Louisem. San... Francisco?! Przecież pierwszy koncert jest w Los Angeles...
O kurwa... momentalnie wszystko stało się jasne.
- Thirlwall spinaj dupę, właśnie nam odlatuje samolot! - ał, moje biedne kostki w uszach, w tym młoteczek, który odbiera przecież dźwięk i moje biedne bębenki, czymże zasłużyłyście sobie na te wrzaski ze strony Tomlinsona? Nie dane mi było się długo zastanawiać po chwili zostałam poderwana siłą z podłogi i zmuszona do zebrania swych sił witalnych do sprintu na drugi koniec lotniska. Po drodze jeszcze zdążyłam złapać w jedną rękę walające się po podłodze buty, po czym rozpoczoł się istny maraton o życie, pomiędzy, walizkami, pasażerami, którzy patrzyli się ze zdumieniem na szpilki które były w moim ręku, zamiast na moich nogach i obsługą lotniska która rzucała nam wymowne spojrzenia pod tytułem Tu się nie biega.
Chwilę później, a jej krótki czas trwania zawdzięczamy pewnie morderczemu biegowi zasiedliśmy w fotelach samolotu, po tym jak stewardesa wpuściła nas twierdząc, że zdążyliśmy w ostatniej chwili. No cóż, lepiej późno, niż wcale, nie? Moja głowa co chwila obracała się o sto osiemdziesiąt stopni gdy wzrokiem szukałam blond czupryny Perrie, albo znajomych ciemnych loków Leigh, jednak nigdzie nie mogłam ich dostrzec. Dziwne... może po prostu zajęli miejsca w innej części samolotu?
- Witamy wszystkich. - głos pilota mówiącego przez mikrofon tak mnie zaskoczył, że aż zacisnęłam paznokcie na ramieniu siedzącego obok Tomlinsona, który pisnął, niczym Jesy, której wejdzie się do łazienki w trakcie mycia zębów. - W San Francisco wylądujemy o...
Momentalnie popatrzyliśmy na siebie zdziwionym wzrokiem razem z Louisem. San... Francisco?! Przecież pierwszy koncert jest w Los Angeles...
O kurwa... momentalnie wszystko stało się jasne.
________________________________________________
Lotnisko w San Francisco jeszcze nigdy nie słyszało czegoś takiego jak naszej wymiany zdań, bo rozmową na pewno nie można jej nazwać:
- To wszystko, kurwa twoja wina!
- Ja przynajmniej potrafię obsługiwać drzwi w publicznej toalecie!
- Ale nie potrafisz wsiąść do dobrego samolotu!
Od jakiegoś czasu stałam z Louisem na środku korytarza tego nieszczęsnego lotniska i wyrzucaliśmy z siebie wszystkie żale, drąc się przy tym niemiłosiernie. Cóż, nie mieliśmy nic innego do roboty, bo dziwnym trafem znaleźliśmy się nie w tym miejscu wybrzeża Kalifornijskiego.
- Kurwa, przestałbyś się drzeć, tylko coś wymyślił! Przecież jutro wieczorem musimy być w Los Angeles, bo gramy koncert!
Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Okazało się, że żadne z nas nie ma przy sobie telefonu, anie pięniędzy i jedyne co posiadamy, to niewielkich rozmiarów torebka, którą miałam przy sobie. Okupując najbliższą ławkę lotniskową wyrzuciliśmy z niej całą zawartość.
Błyszczyk do pękających ust - bezużyteczne...Chusteczki higieniczne, tak te o uwodzicielskim zapachu mięty z czasów podrywu na atak astmy - bezużyteczne... Podpaski... Serio, dlaczego ten bezużyteczny toster grzebie w moich rzeczach?! - dobra nieważne, też są bezużyteczne... Kanapki - ...
Okazało się, że kanapki na drogę - no co, za biedna jestem, żeby kupować po drodze jedzenie, to biorę ze sobą - wcale nie są aż tak nieprzydatne, bo Louis porwał papier, w który starannie były zapakowane, lecz tylko po to by przeżyć głębokie rozczarowanie.
- Co to jest? - wskazał na wnętrze kanapki i nie czekając na moją odpowiedź kontynuował swój wywód - Wiesz, rozumiem, chcesz schudnąć, żadna dieta nie przynosi efektów... Ale żeby od razu jeść trawę?
- To rzeżucha, matole - warknęłam, wyrywając mu z rąk kanapki, zawijając w resztkę papieru, która ocalała z jego dzikiego rzucenia się na jedzenie i chowając do torebki, by uniknąć dalszych komentarzy mojego towarzysza na temat zieleniny.
Ostatnią rzeczą, znajdującą się na dnie mojej wyjątkowo nie pakownej torebki, okazał się portfel, na co oboje zareagowaliśmy cichymi okrzykami zwycięstwa.
Jednak jak wielkie okazało się nasze rozczarowanie, gdy światło dzienne ujrzała niewielka suma pieniędzy, która się tam znajdowała. Louis wyciągnął jednak z bocznej kieszeni kartę kredytową i uśmiechnął się zwycięsko, a ja wzruszyłam ramionami.
- Nie ciesz się tak, kiedy ostatnio jej używałam kupowałam lakier do paznokci za trzy funty i była odmowa.
- Świetnie! Po prostu świetnie! - no co, nie moja wina że moje zrujnowanie osiągnęło ostateczny poziom. - Przecież tego nie starczy nawet na taksówkę!
- Cóż, czas się nauczyć, że kiedy jest się biednym istnieją inne sposoby podróżowania, Tomlinson - wysyczałam i pociągnęłam go za rękę w stronę przystanku autobusowego znajdującego się przy lotnisku.
Od jakiegoś czasu stałam z Louisem na środku korytarza tego nieszczęsnego lotniska i wyrzucaliśmy z siebie wszystkie żale, drąc się przy tym niemiłosiernie. Cóż, nie mieliśmy nic innego do roboty, bo dziwnym trafem znaleźliśmy się nie w tym miejscu wybrzeża Kalifornijskiego.
- Kurwa, przestałbyś się drzeć, tylko coś wymyślił! Przecież jutro wieczorem musimy być w Los Angeles, bo gramy koncert!
Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Okazało się, że żadne z nas nie ma przy sobie telefonu, anie pięniędzy i jedyne co posiadamy, to niewielkich rozmiarów torebka, którą miałam przy sobie. Okupując najbliższą ławkę lotniskową wyrzuciliśmy z niej całą zawartość.
Błyszczyk do pękających ust - bezużyteczne...Chusteczki higieniczne, tak te o uwodzicielskim zapachu mięty z czasów podrywu na atak astmy - bezużyteczne... Podpaski... Serio, dlaczego ten bezużyteczny toster grzebie w moich rzeczach?! - dobra nieważne, też są bezużyteczne... Kanapki - ...
Okazało się, że kanapki na drogę - no co, za biedna jestem, żeby kupować po drodze jedzenie, to biorę ze sobą - wcale nie są aż tak nieprzydatne, bo Louis porwał papier, w który starannie były zapakowane, lecz tylko po to by przeżyć głębokie rozczarowanie.
- Co to jest? - wskazał na wnętrze kanapki i nie czekając na moją odpowiedź kontynuował swój wywód - Wiesz, rozumiem, chcesz schudnąć, żadna dieta nie przynosi efektów... Ale żeby od razu jeść trawę?
- To rzeżucha, matole - warknęłam, wyrywając mu z rąk kanapki, zawijając w resztkę papieru, która ocalała z jego dzikiego rzucenia się na jedzenie i chowając do torebki, by uniknąć dalszych komentarzy mojego towarzysza na temat zieleniny.
Ostatnią rzeczą, znajdującą się na dnie mojej wyjątkowo nie pakownej torebki, okazał się portfel, na co oboje zareagowaliśmy cichymi okrzykami zwycięstwa.
Jednak jak wielkie okazało się nasze rozczarowanie, gdy światło dzienne ujrzała niewielka suma pieniędzy, która się tam znajdowała. Louis wyciągnął jednak z bocznej kieszeni kartę kredytową i uśmiechnął się zwycięsko, a ja wzruszyłam ramionami.
- Nie ciesz się tak, kiedy ostatnio jej używałam kupowałam lakier do paznokci za trzy funty i była odmowa.
- Świetnie! Po prostu świetnie! - no co, nie moja wina że moje zrujnowanie osiągnęło ostateczny poziom. - Przecież tego nie starczy nawet na taksówkę!
- Cóż, czas się nauczyć, że kiedy jest się biednym istnieją inne sposoby podróżowania, Tomlinson - wysyczałam i pociągnęłam go za rękę w stronę przystanku autobusowego znajdującego się przy lotnisku.
________________________________________________
Od kiedy tylko weszliśmy do hotelu, zarówno Andy, jak i menadżer chłopaków, Paul próbują się dowiedzieć gdzie zgubili się Jade i Louis - bo na pewno nie było ich na pokładzie samolotu lecącego do Los Angeles. Najnowszą wiadomością od lotniska w Londynie jest, że owszem wsiedli do samolotu... tyle że tego, który pół godziny temu wylądował w San Francisco.
Oczywiście, genialny Harry wpadł na pomysł Zadzwońmy do nich! Po chwili jednak zorientowaliśmy się, że telefon Louisa dzwoni w jego kurtce, którą zostawił zanim poszedł do toalety, a komórka Jade odzywa się w jej walizce. Pięknie.
- Horan, kochany, masz prawo jazdy, prawda? - zapytałam odciągając blondyna na bok, tak że pozostała piątka nie mogła nic usłyszeć.
- Taaaak, a co Pezz? Skończyły się orzeszki i trzeba jechać do spożywczego? - Nialler jak zwykle nie przejął się powagą sytuacji i myślał tylko o pełnym żołądku. Westchnęłam podirytowana.
- Nie. Trzeba jechać do San Francisco. - widząc zdziwioną minę blondyna sprecyzowałam się. - No po Jade i Louisa!
- Ale przecież szukają ich Paul i An...
- Daj spokój, zanim te dziadki ich znajdą już dawno będzie po jutrzejszym koncercie! Plan prosty - jest zamieszanie, my z tego skorzystamy, wsiądziemy w samochód pojedziemy po dwójkę zaginionych i wrócimy zanim zaczną nam prawić kazania jaki to nierozsądny pomysł.
- I gitara! - dodał Niall, który chyba też lubił spontaniczne akcje. Po cichu wzięliśmy kurtki i zmierzaliśmy co wyjścia, ale coś nas zatrzymało...
- Nie zostawię mojego przyjaciela na pastwę blondynki i ... - Zayn zaczął bohatersko, ale zrobił sobie krótką przerwę by znaleźć odpowiednie określenie na Nialla - jeszcze większej blondynki!
- Przymknij się ciołku - warknęłam, bo mulat od dłuższego czasu działał mi na nerwy. - Chodź Niall, idziemy!
- Idę z wami! - zakrzyknął Zayn, co spotkało się z moją dezaprobatą. - A właściwe to Niall, jedź ze mną po co nam jakaś tam baba!
- Nie ma mowy! Niall jedzie ze mną! Nie zostawię przyjaciółki na pastwę trzech debili!
- Ale ja mam żelki! - ryknął mulat.
Podziałało natychmiastowo. Niezdecydowanie Nialla zamieniło się na nagłą potrzebę żelatynowatych węglowodanów.
- Tak, moje ulubione! Pezz, niech Zayn jedzie z nami, proooooszę!
Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że nie zajedziemy daleko, a będę żałować tej decyzji. Ale cóż mogę zrobić przeciwko takiemu argumentowi jak Horanowe żelki?
- Tylko nie pałętaj się pod nogami. - wysyczałam w stronę mulata, wymijając go władczo w drzwiach i podążając do samochodu.
________________________________________________
Oczywiście, genialny Harry wpadł na pomysł Zadzwońmy do nich! Po chwili jednak zorientowaliśmy się, że telefon Louisa dzwoni w jego kurtce, którą zostawił zanim poszedł do toalety, a komórka Jade odzywa się w jej walizce. Pięknie.
- Horan, kochany, masz prawo jazdy, prawda? - zapytałam odciągając blondyna na bok, tak że pozostała piątka nie mogła nic usłyszeć.
- Taaaak, a co Pezz? Skończyły się orzeszki i trzeba jechać do spożywczego? - Nialler jak zwykle nie przejął się powagą sytuacji i myślał tylko o pełnym żołądku. Westchnęłam podirytowana.
- Nie. Trzeba jechać do San Francisco. - widząc zdziwioną minę blondyna sprecyzowałam się. - No po Jade i Louisa!
- Ale przecież szukają ich Paul i An...
- Daj spokój, zanim te dziadki ich znajdą już dawno będzie po jutrzejszym koncercie! Plan prosty - jest zamieszanie, my z tego skorzystamy, wsiądziemy w samochód pojedziemy po dwójkę zaginionych i wrócimy zanim zaczną nam prawić kazania jaki to nierozsądny pomysł.
- I gitara! - dodał Niall, który chyba też lubił spontaniczne akcje. Po cichu wzięliśmy kurtki i zmierzaliśmy co wyjścia, ale coś nas zatrzymało...
- Nie zostawię mojego przyjaciela na pastwę blondynki i ... - Zayn zaczął bohatersko, ale zrobił sobie krótką przerwę by znaleźć odpowiednie określenie na Nialla - jeszcze większej blondynki!
- Przymknij się ciołku - warknęłam, bo mulat od dłuższego czasu działał mi na nerwy. - Chodź Niall, idziemy!
- Idę z wami! - zakrzyknął Zayn, co spotkało się z moją dezaprobatą. - A właściwe to Niall, jedź ze mną po co nam jakaś tam baba!
- Nie ma mowy! Niall jedzie ze mną! Nie zostawię przyjaciółki na pastwę trzech debili!
- Ale ja mam żelki! - ryknął mulat.
Podziałało natychmiastowo. Niezdecydowanie Nialla zamieniło się na nagłą potrzebę żelatynowatych węglowodanów.
- Tak, moje ulubione! Pezz, niech Zayn jedzie z nami, proooooszę!
Wiedziałam, po prostu wiedziałam, że nie zajedziemy daleko, a będę żałować tej decyzji. Ale cóż mogę zrobić przeciwko takiemu argumentowi jak Horanowe żelki?
- Tylko nie pałętaj się pod nogami. - wysyczałam w stronę mulata, wymijając go władczo w drzwiach i podążając do samochodu.
________________________________________________
W połowie drogi do Los Angeles, czyli mniej-więcej na szóstej przesiadce między autobusami zostaliśmy wypieprzeni na środku drogi za jazdę bez biletu. Drobne skończyły się nam już około czwartej przesiadki, ale do tej pory skutecznie udawało nam się zbywać kontrolę biletów. Jade próbowała się jeszcze kłócić z kierowcą, ale ten był nieubłagany. Nie ma biletów - nie ma dalszej jazdy.
I tym sposobem wylądowałem z narzekającą i wiecznie mającą pretensje lalunią na środku drogi, gdzie na poboczu stała jedna jedyna ławeczka. Zajebiście, nie?
- To wszystko twoja... - już zaczynała ględzić szatynka, zaraz po ty jak oboje usiedliśmy na ławce, jednka jej przerwałem.
- Tylko mi kurwa znowu nie mów, że to moja wina! Ty też nie zauważyłaś, że wsiedliśmy do złego samolotu!
- Ale ja nigdy wcześniej nie latałam!
- Ja przynajmniej nie mam pustego portfela i wyzerowanej karty kredytowej!
- Chciałabym ci przypomnieć, że ja przynajmniej noszę portfel przy sobie, pantoflarzu!
Powydzieraliśmy się jeszcze chwilę na siebie, korzystając z okazji, że na środku szosowej drogi nikt nas nie usłyszy i nie zwróci uwagi, po czym jak przystało na dorosłych, każde z nas strzeliło focha, odwróciło się plecami i zaczęło podziwiać wyjątkowo ciekawe czubki swoich butów. Przy okazji oboje czekaliśmy na jakiś cud, który przeniesie nas do Los Angeles.
Moją uwagę przykuło szeleszczenie odwijanego papieru. To Jade dobierała się z niecnym uśmiechem do kanapki z tym... trawopodobnym czymś.
- Chcesz jedną, złomiarzu? - pomachała mi kanapką przed nosem. - A nie zapomniałam, że nie zniżysz się do mojego poziomu i nie będziesz wcinał jakiejś tam karmy dla królików. - wzruszyła teatralnie ramionami. - Trudno, więcej dla mnie.
Dobra, może i byłem głodny. Ale głód to cena którą idzie zapłacić za to, byle tylko nie przyznać Jade racji. Starając się nie patrzeć na jedzącą z apetytem szatynkę mijały mi następne minuty. Powoli zaczynało się ściemniać i w powietrzu zaczął roznosić się nieprzyjemny chłód.
- Zimno mi. - jęknęła Jade. Cóż, widocznie nie tylko ja zauważyłem spadek temperatury. Po chwili szatynka dała mi mocnego kuksańca w bok, aż się skrzywiłem.
- Powiedziałam, zimno mi!
- I co z tego? - wzruszyłem ramionami. Ja może jestem głodny i jakoś jej nie jęczę do ucha.
- Jak to co z tego? - Jade była wyraźnie oburzona, a ja wciąż nie wiedziałem o co chodzi. - Jestem kobietą! Kiedy mówię, że jest mi zimno, ty jako biologiczny facet, chociaż swoją drogą coraz bardziej w to wątpię powinieneś oddać mi swoją bluzę, albo chociaż przytulić. - zakończyła swój wywód rozkładając ramiona, gotowa do uścisku. Przez moją głowę przechodziło tylko jedno, krótkie zdanie, w dodatku nie złożone: Popierdoliło Cię?!
Próbowałem jej wyraźnie dać do zrozumienia, że nie widzę tu żadnej kobiety, ale kiedy była za tępa żeby to zajarzyć po prostu powiedziałem moje myśli na głos.
- Świetnie. Powiedz mi, jak zauważysz jakąś marznącą kobietę, chętnie ją przytulę.
To najwyraźniej przekroczyło wszelkie granice tolerancji, jakie posiada panna Thirlwall.
- Świetnie?! No naprawdę świetnie! Wiesz co, gnij tutaj Tomlinson, ja idę szukać pomocy! - Jade spięła swoje obrażalskie cztery litery i aż emanując świętym oburzeniem wyszła na środek jezdni.
- Nie wyłaś na ulicę, idiotko! Albo wiesz co? Stój tam sobie i najlepiej niech cię coś przejedzie, w końcu będzie spokój!
Zdziwiłem się jednak gdy po paru minutach kopania kamyków na jezdni szatynka zaczęła skakać jak opętana i wymachiwać dziko rękami, okazało się że ten pomysł do najgłupszych nie należy - ale oczywiście jej tego nie powiem i wy też macie nie puścić pary z gęby, przecież nic co wymyśliła kobieta nie może być dobre - bo po chwili oświetliły ją reflektory nadjeżdżającego auta. Przed nami zaparkował kolorowy van, cały wymalowany w barwne i wzorzyste kwiaty.
- Wsiadajcie, dzieciaki! - rozległ się nieco piskliwy głos brunetki, która wychyliła się przez okno, gestem ręki zapraszając nas do samochodu.
- Jedziecie może do Los Angeles? - zapytała Jade w połowie wsiadania do auta.
- Nie, ale zaliczamy po drodze. A co, podrzucić was? - tym razem odezwał się kierwoca vana, który miał włosy co najmniej tak długie jak jego żona, a na nagi i wyjątkowo owłosiony tors miał narzucony tylko nie zapięty bezrękawnik.
Środek samochodu, a właściwe małej ciężarówki był przytulny... bo wyglądał niczym pokój! Zamiast siedzeń z tyłu na wolnej przestrzeni był rozłożony miękki, seledynowy i niezwykle oczojebny koc, a na nim, na poduszkach siedziały trzy osoby. Czwartą stanowił kierowca, więc z lekkim trudem pomieściliśmy się, gdy dosiadłem się jeszcze wraz z Jade. Po chwili usłyszeliśmy pis opon i van ruszył z miejsca. Jeden z naszych nowych towarzyszy, także ubrany był jak wszyscy, czyli jakby się urwał z lat 70-tych, wyciągnął malutką gitarkę i uderzył w niej nienastrojone struny. Boże, Jade do czego my, do jasnej cholery wsiedliśmy?
- To co śpiewamy najpierw? - ochoczo zapytał ten gitarzysta od siedmiu boleści.
- Dean, daj spokój, najpierw poczęstujmy gości fajką pokoju! - zawołała ochoczo blondynka, zdecydowanie młodsza od brunetki, a gdy Jade wykonała przeczący ruch głową i wyraźnie chciała podziękować, jej głos nagle zmienił się z ciepłego i miłego na nieznoszący sprzeciwu. - Każdy z naszych braci i sióstr powinien spróbować fajki pokoju. To pojednanie z bliźnim.
Szatynka niepewnie przyjęła z jej rąk podłużny przedmiot i zaciągnęła się nim, po chwili krztusząc się dymem i oddając go jak najszybciej następnej osobie, którą byłem ja. Czując na sobie czujny wzrok hipisów, także wziąłem głęboki wdech czując, jak gryzący dym wypełnia moje nozdrza. To nie była nikotyna. Byłem niemalże pewny, że to narkotyki.
Po pierwszej rundzie z fajką pokoju nagle wszyscy stali się bardziej otwarci, a wręcz wylewni i po chwili nawet ja dołączyłem do śpiewu przy tej małej gitarce, bodajże ukulele wyjąc Johny'ego Casha A Boy Named Sue. Kończąc piosenkę wyraźnym fałszem, brunetka zakrzyknęła wesoło unosząc do góry podłużny przedmiot, którym okazała się właśnie fajka:
- To co, jeszcze jedną rundę?
________________________________________________
- Zimno mi. - jęknęła Jade. Cóż, widocznie nie tylko ja zauważyłem spadek temperatury. Po chwili szatynka dała mi mocnego kuksańca w bok, aż się skrzywiłem.
- Powiedziałam, zimno mi!
- I co z tego? - wzruszyłem ramionami. Ja może jestem głodny i jakoś jej nie jęczę do ucha.
- Jak to co z tego? - Jade była wyraźnie oburzona, a ja wciąż nie wiedziałem o co chodzi. - Jestem kobietą! Kiedy mówię, że jest mi zimno, ty jako biologiczny facet, chociaż swoją drogą coraz bardziej w to wątpię powinieneś oddać mi swoją bluzę, albo chociaż przytulić. - zakończyła swój wywód rozkładając ramiona, gotowa do uścisku. Przez moją głowę przechodziło tylko jedno, krótkie zdanie, w dodatku nie złożone: Popierdoliło Cię?!
Próbowałem jej wyraźnie dać do zrozumienia, że nie widzę tu żadnej kobiety, ale kiedy była za tępa żeby to zajarzyć po prostu powiedziałem moje myśli na głos.
- Świetnie. Powiedz mi, jak zauważysz jakąś marznącą kobietę, chętnie ją przytulę.
To najwyraźniej przekroczyło wszelkie granice tolerancji, jakie posiada panna Thirlwall.
- Świetnie?! No naprawdę świetnie! Wiesz co, gnij tutaj Tomlinson, ja idę szukać pomocy! - Jade spięła swoje obrażalskie cztery litery i aż emanując świętym oburzeniem wyszła na środek jezdni.
- Nie wyłaś na ulicę, idiotko! Albo wiesz co? Stój tam sobie i najlepiej niech cię coś przejedzie, w końcu będzie spokój!
Zdziwiłem się jednak gdy po paru minutach kopania kamyków na jezdni szatynka zaczęła skakać jak opętana i wymachiwać dziko rękami, okazało się że ten pomysł do najgłupszych nie należy - ale oczywiście jej tego nie powiem i wy też macie nie puścić pary z gęby, przecież nic co wymyśliła kobieta nie może być dobre - bo po chwili oświetliły ją reflektory nadjeżdżającego auta. Przed nami zaparkował kolorowy van, cały wymalowany w barwne i wzorzyste kwiaty.
- Wsiadajcie, dzieciaki! - rozległ się nieco piskliwy głos brunetki, która wychyliła się przez okno, gestem ręki zapraszając nas do samochodu.
- Jedziecie może do Los Angeles? - zapytała Jade w połowie wsiadania do auta.
- Nie, ale zaliczamy po drodze. A co, podrzucić was? - tym razem odezwał się kierwoca vana, który miał włosy co najmniej tak długie jak jego żona, a na nagi i wyjątkowo owłosiony tors miał narzucony tylko nie zapięty bezrękawnik.
Środek samochodu, a właściwe małej ciężarówki był przytulny... bo wyglądał niczym pokój! Zamiast siedzeń z tyłu na wolnej przestrzeni był rozłożony miękki, seledynowy i niezwykle oczojebny koc, a na nim, na poduszkach siedziały trzy osoby. Czwartą stanowił kierowca, więc z lekkim trudem pomieściliśmy się, gdy dosiadłem się jeszcze wraz z Jade. Po chwili usłyszeliśmy pis opon i van ruszył z miejsca. Jeden z naszych nowych towarzyszy, także ubrany był jak wszyscy, czyli jakby się urwał z lat 70-tych, wyciągnął malutką gitarkę i uderzył w niej nienastrojone struny. Boże, Jade do czego my, do jasnej cholery wsiedliśmy?
- To co śpiewamy najpierw? - ochoczo zapytał ten gitarzysta od siedmiu boleści.
- Dean, daj spokój, najpierw poczęstujmy gości fajką pokoju! - zawołała ochoczo blondynka, zdecydowanie młodsza od brunetki, a gdy Jade wykonała przeczący ruch głową i wyraźnie chciała podziękować, jej głos nagle zmienił się z ciepłego i miłego na nieznoszący sprzeciwu. - Każdy z naszych braci i sióstr powinien spróbować fajki pokoju. To pojednanie z bliźnim.
Szatynka niepewnie przyjęła z jej rąk podłużny przedmiot i zaciągnęła się nim, po chwili krztusząc się dymem i oddając go jak najszybciej następnej osobie, którą byłem ja. Czując na sobie czujny wzrok hipisów, także wziąłem głęboki wdech czując, jak gryzący dym wypełnia moje nozdrza. To nie była nikotyna. Byłem niemalże pewny, że to narkotyki.
Po pierwszej rundzie z fajką pokoju nagle wszyscy stali się bardziej otwarci, a wręcz wylewni i po chwili nawet ja dołączyłem do śpiewu przy tej małej gitarce, bodajże ukulele wyjąc Johny'ego Casha A Boy Named Sue. Kończąc piosenkę wyraźnym fałszem, brunetka zakrzyknęła wesoło unosząc do góry podłużny przedmiot, którym okazała się właśnie fajka:
- To co, jeszcze jedną rundę?
________________________________________________
- Gdzie do cholery są Zayn, Niall i Perrie?
Ups. A więc genialny plan odbicia Louisa i Perrie bez wiedzy menadżerów nie powiódł się. Rozejrzałem się po pokoju. Leigh i Jesy nagle zaczęły przygląda się swoim paznokcią, kóre w tej sekundzie musiały stać się wyjątkowo interesujące, a Liam rzucał mi spojrzenia mówiące Zrób coś, Styles zrób coś do cholery!
- Eeee... Oni poszli do... - zacząłem się jąkać.
- Do sklepu.
- Do toalety. - wypaliłem równocześnie z Liamem.
Paul i Andy patrzyli na nas wzrokiem zawodowych morderców, oczekując wyjaśnień. Przełknąłem ślinę.
- Poszli do sklepu, żeby kupić... przenośną toaletę... - sprostowałem powoli, nie patrząc, że to co mówię nie ma sensu.
- ...Bo Niall ma problemy z nietrzymaniem moczu, co może być uciążliwe w trasie. - uzupełnił Liam. - No wiecie, chcą kupić toi-toja.
Nie trzeba być psychologiem, ani umieć perfekcyjnie wyczytywać emocje z ludzkich twarzyaby domyślić się, że nam nie uwierzyli.
Katarzyno Adrianno Walerio!
OdpowiedzUsuńJako Twoja siostra powiem Ci, że to jest tak genialne, że aż mi głupio, że ja tak nie potrafię <3
Kocham Cię, uwielbiam Cię, jesteś zajebista i... OMG <3
Chcę napisać długi komentarz, więc szykuj się...
Otóż...
Boże, co ja gadam? Ten komentarz będzie do dupy...
Ej, pierdzielnę wierszyk... Tak na poczekaniu...
Mmm... Może...
Jade to debil jak już wiecie
Zatrzasnęła się w publicznej toalecie
Louis myli samoloty
I nie kręcą go zaloty
Jade podpaski w torbie ma
Tralalalalalala
Hahahaha, ja pierdzielę :)
Dobra, ja w tym momencie wychodzę
Rozdział zajebisty, kicia...
KC xoxo YOŁ PEACE i wiesz...
Hahahahahahahaha i udało ci się! Wiedziałam, że zdasz radę, rozdział oczywiście świetny. Mam nadzieje, że na kolejny nie będę musiała czekać prawie miesiąc :D
OdpowiedzUsuńJade i louis to bardzo interesujące stworzenia hahahahaha
Czekam na kolejny rozdział
Jagoda
Jesteś genialna! Jestem ciekawa co jeszcze spowoduje publiczna toaleta ;) Jestem bardzo niezadowolona, że rozdział pojawił się po prawie miesiącu ale ten i jak i poprzednie rozdziały ratują Ci dupę ;) No to nic napiszę jeszcze raz: uwielbiam Cię! Życzę duuużo weny i czekam na nowy zajebisty rozdział! :)
OdpowiedzUsuńW końcu udało mi się przeczytać twój rozdział, bo myślałam, że przez ten pieprzony natłok obowiązków nie dam rady, ale udało się! Cóż napisać. Rozdział, jak zawsze genialny. Moje rozdziały wcale nie są zajebiste tylko twoja. ;) Moje w porównywaniu do twoich to marne przypierdki.
OdpowiedzUsuńTekst z gołębiami całkowicie rozwalił mój system, a potem zaczęłam się ryć z każdego słowa co było trochę chamskie, bo jest dość wczesna pora i to do tego niedziela. Nudna niedziela.. ale nie już moja dzięki Tobie ♥ Już się boje co wyniknie z podróży z hipisami. xd :D
Pozdrawiam i życzę wenki.
Miłej niedzieli.
dajesz zajebiste tytuły rozdziałów ;'')
OdpowiedzUsuńMogę liczyć na twoją opinię?
Zawsze jest szansa, że wejdziesz, zobaczysz, pokochasz ( mam nadzieję lol )
youngloovers.blogspot.com
loovelorn.blogspot.com
fromyourlust.blogspot.com
ifindyourlips.blogspot.com
Nawet jak nie masz teraz ochoty, to kiedyś pewnie będzie ci się nudzić, zerknij, może warto :)
Świetny czekam na next
OdpowiedzUsuń