piątek, 21 sierpnia 2015

Rozdział 7

 W poprzednim rozdziale: Louis i Jade próbując dostać się na koncert do LA po tym jak pomylili samoloty utknęli z hipisami i teraz razem próbują się jakoś z tego wydostać, ale z pracy zespołowej nici, bo Jade nazwała Louisa "bogatym sukinsynem", a on ją "nic nie wartą dziewuchą". W ogóle to wciąż nie kumam jak można wsiąść do samolotu, mają kupiony bilet na inny, nie sprawdzają tego, czy co? Niall, Perrie i Zayn ruszyli im na pomoc, ale sami potrzebują pomocy bo utknęli na jakimś zadupiu. Na szczęście z misją ratunkową ruszyła cała reszta wraz z menadżerem dziewczyn, co skończyło się misją ratunkową dla pogotowia, bo Zayn oberwał pogrzebaczem i teraz z cynicznego dupka stał się rozkapryszonym dzieciakiem. Kiedy w końcu wszyscy przestali ratować siebie nawzajem, okazało się, że Louis i Jade uratowali się sami, jedyny problem, że się przy tym naćpali i nikt nie wie co będzie z koncertem One Direction. Serio to teraz powinni raczej nazywać się No Direction. I to właśnie przegapiliście w ostatnim rozdziale!

W słuzbie małego sabotazu - czyli jak przeprowadzic kontratak nawet kiedy uprzednio nikt Cie nie zaatakował

https://www.youtube.com/watch?v=qrrz54UtkCc
            - I co wyście najlepszego zrobiły? - Andy niemalże rwał sobie włosy z głowy, kiedy wezwał nas do swojego gabinetu. - Wiecie, że przez wasze sprzeczki mamy już jeden koncert odwołany i co?! Dalej tylko kłótnie wam w głowach! Nie możecie choć raz się opanować i dać tym biednym chłopakom spokój?
- Biednym? - nie chciało mi się dowierzać. - Pfff... Bogate sukinsyny. 
- Naprawdę podziwiam Thirlwall, że masz jeszcze coś do powiedzenia po tym co ostatnio odwaliłaś przyprowadzając przed koncertem naćpanego Tomlinsona i swoje zwłoki w nie lepszym stanie!
              Od wspomnianej powyżej akcji mijał właśnie drugi dzień, jednak chyba wszyscy starali się, żebym nie zapomniała o tym do końca życia. Koncert oczywiście został odwołany, pieniądze za bilety zwrócone, a One Direction dostali status rozkapryszonych gwiazdeczek odwołujących co chcą i kiedy chcą w niemalże wszystkich gazetach plotkarskich. No cóż przynajmniej ten jeden raz brukowce nie dużo się myliły - rozkapryszeni do oni są bardziej od nas, a przypominam, że to my jesteśmy kobietami! Na szczęście ogólna fala krytyki ominęła Little Mix - bo w końcu kto się przejmuje jakimś tam supportem, którego nawet nikt nie zna? No cóż, przynajmniej raz w życiu nasze pozostanie w cieniu na coś się przydało. 
             Wracając do tematu, nasz menadżer nie miał się ostatnimi czasy najlepiej. Paul, na którego głowę zwaliło się podtrzymanie kariery chłopaków i przepraszanie wszystkich za odwołanie koncertu z niewyjaśnionych przyczyn to właśnie Andy'ego obwiniał o mnie i Louisa - a raczej o nasz brak. No, a nasz kochany menadżer, jako że One Direction są sławni, bogaci i zawsze niewinni o wszystko obwiniał nas. Tym sposobem i poprzez kilka sytuacji, przez które każdej kobiecie zagotowałaby się krew w żyłach trafiłyśmy na przysłowiowy dywanik i teraz niczym skazańcy w kolejce na szafot, czekałyśmy na werdykt.
- Nie dość, że wszystko się wali po waszym ostatnim wybryku, to jeszcze dziś musiało się skończyć z pokaleczonymi palcami, nadwyrężoną szyją, zadławieniem i Bóg wie czym jeszcze! Macie jakieś usprawiedliwienie? - dorzucił jadowicie na końcu.
- Ups... - szepnęłam cicho.
- Eee-eee - dodała Leight kręcąc głową.
- Bang. - Perrie przystawiła sobie pistolet z palców do głowy i udała, że pociąga za spust.
- Ciach - mruknęła Jesy.
- Bang. - powtórzyła Pezz, tym razem puszczając nam oczko.
- Ups. - dodałam teraz głośniej, w lot łapiąc o co chodzi mojej przyjaciółce.
- Eee-ee. - Leight pokręciła głową z szatańskim uśmiechem.
- Ciach!
- Bang!
- Ups!
- Eee-e!
- Ciach

            Perrie swoim mocnym głosem zaczęła śpiewać, a my znów po kolei powtórzyłyśmy sekwencję dziwnych dźwięków:

- Kojarzycie jak ludzie mają takie wkurzające nawyki? Harry Styles jest tego doskonałym przykładem! - Perrie teatralnie machnęła rękami. - Harry bardzo lubi... żuć gumę! A, właśnie może nie tyle żuć, co strzelać balonami. Bang, bang... Bang! No, ale w każdym razie wracam sobie dzisiaj do hotelu, zmęczona po próbie, zmordowana, jedyne o czym marzę to cisza i spokój... A co robi Styles? Leży, rozwalony na kanapie, chleje colę i żuje! Nie do końca żuje - strzela tymi swoimi balonami! I tak sobie pomyślałam - a strzel mi tym balonem jeszcze raz. No i strzelił. I wiecie co? - tu rozejrzała się po twarzach nas wszystkich, patrząc, czy uważnie słuchamy. - Złapałam za walający się pasek do spodni i też sobie postrzelałam. 


            Tym razem do śpiewania dołączyłyśmy wszystkie, a później głos zabrałam ja, kokieteryjnie odgarniając włosy na jedną stronę.
- Poznaliśmy się z Louisem w centrum handlowym, jeszcze przed trasą. Oh, od razu między nami zaiskrzyło - zażartowałam udając roztrzęsiony ton zakochanej dziewczynki - Powiedział mi, że jest bardzo samotny, a ja miałam akurat ochotę wsiąść do zupełnie innego samolotu niż powinnam. Więc, wyruszyliśmy razem i było jak w bajce... Zawsze kiedy woła że jest spragniony, przynoszę mu jakiś napój jako przedstawiciel społecznych nizin... Więc dzisiejszego ranka przygotowałam specjalny koktail. Był zachwycony... ale nie wiedziałam, że ma alergię na ocet. - dodałam niewinnie, mrugając kilkakrotnie powiekami. - Ups...


- Rozumiem się z Zaynem Malikiem bradziej, niż możecie sobie to wyobrazić - teraz płaczliwym tonem zaczęła Leigh. - Jest prawdziwym artystą - wrażliwym malarzem, estetą - zaczęła wymieniać, wyśmiewając się z grafitti, które mulat tworzy w ramach swojej sztuki. - To wcale nie tak, że kiedy wszedłeś do pokoju zaciskałam palce na jego szyi. Pokłóciliśmy się o odmienne poglądy estetyczne w malarstwie. Jego pociągało graffiti, a mnie... martwa natura.


- Jak wiecie jestem na diecie, więc nie jadam z wami kolacji, tylko serwuję sobie dietetyczne sałatki i to nie później niż szósta wieczorem. - nadszedł czas na Jesy, która ułożyła ręce na biodrach - W każdym razie stoję sobie w kuchni i przygotowuję warzywa na sałatkę. Ciach, ciach, ciach marchewka, sałata, seler, pietruszka. Nagle, wpada Horan i z łapami do miski, do mojej kolacji. Płakałam, błagałam, by wszystkie nie wyżerał, a on dalej jadł. Musiałam coś zrobić. No to go pociachałam po paluchach!

- No i strzelił mi tą gumą jeszcze raz!
- Nie wiedziałam, że ma alergię na ocet!
- I go pociachałam!
- Pokłóciliśmy się z powodu odmiennych poglądów estetycznych!
            Andy mający już dosyć naszych śpiewów i bezsensownych tłumaczeń próbował wypchnąć nasz z gabinetu, jednak my wciąż wydzierałyśmy się jedna przez drugą. I muszę przyznać, że sprawiało nam to niemałą satysfakcję.


            Piosenka urwała się wraz z trzaśnięciem za nami drzwiami, ale mogę się założyć, że Andy zdążył jeszcze usłyszeć nasz śmiech.

_________________________________________________

  https://www.youtube.com/watch?v=jHRpWQOqe14&spfreload=10
          - Muzyka! Pokażcie na co was stać! Pięć, sześć, siedem, osiem! - dość niska, ale za to niezwykle szczupła blondynka klaskała w ręce wraz z odliczaniem. I wyglądało na to, że oczekiwała od nas tańczenia.
- Witajcie w show-biznesie. To są podstawy tańca, a nazywam się Terri Cotillard i jeśli po rozgrzewce, którą mieliście sobie zafundować przed moim przyjściem wasze ciała nie są jeszcze dostatecznie zdeformowane, to znaczy, że za mało się staracie. - mówiła spokojnie, ale jej ton był stanowczy. Od razu zorientowałam się, że jest jedną z tych osób, które potrafią na swoich zajęciach utrzymać absolutną ciszę bez podnoszenia głosu. Pomimo swego nikłego wzrostu i młodego wieku, bo była starsza od nas najwyżej o kilka lat i byłam pewna, że jeszcze nie stuknęła jej trzydziestka, to dało się wyczuć emanującą z niej grozę, gdy przechadzała się po sali, opierając o swój kark długą, czarną laskę balansującą na jej ramionach i przytrzymywaną przez nią za dwa końce. - Bądźmy szczerzy, najwyżej trójka z was ma szanse utrzymać się na szczycie i zostać kimś więcej niż gwiazdą jednego przeboju. Co do pozostałych... dzięki, że opłacacie czynsz za mój apartament w Nowym Yorku.
           Wracając jednak do podstaw, jak zapewne zdążyliście się zorientować nie mogliśmy mieć prób przed pierwszym koncertem, bo na niego nie zdążyliśmy. A okazało się, że dawać koncert jest o wiele trudniej niż myślałam. Nie tylko wychodzisz i śpiewasz, ale także musisz mieć przygotowaną choreografię i inne takie bzdety. I właśnie tym sposobem wylądowaliśmy na zajęciach z podstaw tańca z naszą panią choreograf. Wylądowaliśmy a nie wylądowałyśmy ponieważ - o zgrozo! - swoją obecnością zaszczyciło nas także całe One Direction. No i oczywiście niewielka grupa tancerzy, która miała nam towarzyszyć podczas występów.
           Wciąż nie do końca wiedziałam, co mam robić, a widząc zdezorientowane miny dziewczyn wywnioskowałam, że one także wahają się, co z sobą począć. Z lekką paniką, bo laska, którą bawiła się Terri wyglądała jakby była po przejściach z czego wywnioskowałam, że parę razy komuś nią przywaliła spojrzałam na chłopaków, ale widocznie oni też właśnie zapoznali się z panią choreograf bo stali jak słupy. Wspominała coś o rozgrzewce, prawda? Szkoda tylko, że ledwo zdążyliśmy przed nią - cóż, nie moja wina, że spędziłam piętnaście minut na kłóceniu się ze Stylesem kto pierwszy wejdzie do windy. Rozumiem, że ma długie włosy i zniewieściałą twarz, ale to w końcu ja jestem kobietą, prawda?
           Postanowiłam więc robić to, co Perrie, która ruszyła za tancerzami. Byli oni chyba już obeznani z zajęciami Terri i teraz przemierzali salę z gracją po ukosie, wykonując podskoki i piruety. Jesy i Leight także się dołączyły, a po chwili wykonując dziwne, nieskoordynowane ruchy niczym zombie obudzone ze stu letniego snu do tańca ruszyli chłopacy. Wciąż nie mogę uwierzyć, że to nie jest ich pierwsza trasa koncertowa. Tamtą chyba wykonali śpiewając na siedząco.
- Hej, jak masz na imię? - Terri odciągnęła moją uwagę od chłopaków zwracając się do Jesy przyjaznym tonem. Jednak już po chwili cała dobroć miała wyparować jakby nigdy jej nie było i szybko się o tym przekonaliśmy.
- Jesy - wyszeptała moja przyjaciółka, ale Terri tylko pokręciła głową.
- Nie. - powiedziała dobrodusznym głosem. - Nie, twoje imię to Lusi-jeść-musi. I od dzisiaj jesz tylko wafle ryżowe. Ewentualnie środki przeczyszczające. - dodała po chwili zastanowienia, a natrafiając na błagającą o litość minę Jesy wzruszyła tylko ramionami. - Albo odcinasz sobie po kawałku każdego z półdupków, bo jakoś musisz zrzucić parę kilo. Wyżej! - dorzuciła wytykając mi zbyt niskie wymachy nogą.
           Myślałam, że to najchłodniejsze przywitanie jakie mogliśmy otrzymać od jakiegokolwiek choreografa, ale myliłam się. Terri dopiero się rozkręcała. Nie zdążyła jeszcze na dobre odejść od Jesy, a już jej uwagę przykuło coś innego, co wyraźnie zakłócało jej zajęcia.
- Ej ty, lokowaty. - warknęła na Harry'ego, a po jej pseudo-miłym tonie nie pozostało ani śladu. Dźgnęła go palcem w klatkę piersiową, która w gruncie rzeczy była miejscem gdzie sięgały jej oczy przy dość sporym wzroście Stylesa. - Bawi cię moja rozmowa z Lucy, przepraszam Lusi-jeść-musi? - w tym momencie spojrzała ostentacyjnie na Jesy, a Harry tylko zachichotał, czym automatycznie z powrotem przyciągnął jej gniew. - Bawi cię. A więc wiedz, że na moich zajęciach wszyscy są równi, więc patrząc na was możemy uznać, że jesteście tak samo beznadziejni, Mopie. I na następnym razem kup sobie jakieś spinki, żeby te kłaki nie leciały ci do włosów, bo osobiście umyję nimi podłogę w tej sali. Twoje żałosne piruety i zadzieranie nosa naprawdę strasznie mnie wpieniają. - podsumowała, zataczając półobrót laską i z głuchym odgłosem uderzając nią o podłogę.
- Skoro już niby jesteście tu po to, żeby się czegoś nauczyć, to dam wam tę samą lekcję, jaką przed chwilą dostała Lusi-jeść-musi i Mop - nie mam ochoty tracić ani czasu na uczenie się waszych imion. A skoro tak to od dzisiaj nazywacie się...
- Mulat numer jeden! - wskazała palcem na Zayna.
- Inny mulat! - ryknęła, kiedy przyszła kolej na Leigh.
- Plastuś! - to nowe imię powędrowało do Nialla.
- Tyłkowy podbródek - kiedy Terri nazwała tak Louisa, myślałam że wybuchnę śmiechem, ale mając w pamięci Harry'ego jakoś się opanowałam. W końcu zawsze może być gorzej, bo do mnie jeszcze nie doszła.
- Poduszki powietrzne - rzuca kiedy zjeżdża wzrokiem na biust Perrie.
- Niema Barbra Streisland - kiedy nadaje mi ksywkę charakterystycznie stuka się po nosie, żebym wiedziała, że wcale nie porównała mnie do niej ze względu na umiejętności wokalne.
- Żabie usta - trafiają w końcu do Liama, po czym rozzłoszczona Terri ponownie klaszcze w dłonie. - A teraz do roboty, bo jesteście do niczego! A w ogóle to kto wam pozwolił przestać?!

_________________________________________________

          Zmordowane, umęczone, zakatowane i umierające wypadłyśmy na hotelowy korytarz jakbyśmy właśnie pokonały co najmniej tysiąc schodów w celu znalezienia się tutaj - choć prawda wyglądała tak, że wjechałyśmy tu windą. Zajęcia z panną Terri Cotillard wycisnęły z nas siódme poty. To, co podczas naszej przygody z X-fator było nazywane próbami ani trochę nie przypominało naszych nowych zajęć tanecznych, a przypomnę, że według Terri to podstawy tańca. Cóż, kobita daje wycisk i w dodatku naprawdę nie ma pamięci do imion - nie pamiętała nawet przezwisk, które sama nam nadała i w ciągu jednych zajęć od Barbry przeszłam do Nochala, Tańczącej Ciastoliny i Sparaliżowanej od szyi w dół. 
          Pozostawiając nieprzyjemny temat Terri i jej metod nauczania za sobą napomknę tylko, że na czas pobytu w LA zostało dla nas wynajęte całe piętro hotelowe i choć z początku nie chciałam przyjąć do wiadomości, że mamy pokoje na jednym poziomie z tymi kierunkowymi przydupasami to w gruncie rzeczy nie jest źle - głównie dlatego, że prawie cały wolny czas spędzają oni gdzieś... zresztą nawet nie chcę wiedzieć gdzie. Tym samym, jako że wszystkie mamy osobne pokoje zgodnie wpakowałyśmy się do mojego, gdzie ległyśmy na łóżku.
- Mam zakwasy w mięśniach, o których istnieniu nie miałam pojęcia. - jęczała Pezz - Czy można mieć zakwasy na nosie?
- Nie wiem, Cycolino - odgryzłam się, bo wiedziałam, że aluzja do nosa była skierowana w moją stronę, a Perrie skrzywiła się. W ciąż nie mogła przeżyć, że kiedy Terri postanowiła, że podczas wykonywania "Wings" wykonamy podrzut Leigh ustawiła ją jako osobę asekurującą, usprawiedliwiła się tym, że: "Kiedy inny mulat zwali się, bo coś skopiecie, a coś skopiecie na pewno to przynajmniej twoje worki z piaskiem uchronią ją przed kontuzją.". Tak więc zarobiłam od Pezz kopniaka, który zwalił mnie z łóżka, na którym i tak dalej było za dużo osób. 
- Och proszę, ściągnijcie mi buty. Moje stopy... One płoną! - jęczała Leight, więc podniosłam się z podłogi do pozycji klęczącej i pociągnęłam za but mulatki, który nierozwiązany zszedł z jej stopy z lekkim trudem, a nagłość tego wydarzenia odrzuciła mnie do tyłu, więc z powtorem wylądowałam na łopatkach przyciśnięta do zimnej podłogi.
- Śmierdzą mi skarpetki. - stwierdziła równie bezbarwnym tonem, wpatrując się tępo w swojego jednego buta. 
- Fuuu! - ryknęła Jesy podpierając się plecami o ścianę, równocześnie odpychając obiema nogami Leigh tak, że mulatka spadła po przeciwnej stronie łóżka niż ja. - Pod prysznic Pinnock! - krzyknęła rozbawionym głosem, ale z podłogi odpowiedziało jej tylko całkowicie wyprane z życia i niewyraźne: Płoną. Moje stopy, one płoną. co znaczyło, że mulatka leży twarzą do ziemi. No i oczywiście, że szybko się nie ruszy.
           Nasz wspólny śmiech - wyłączając mulatkę, która wciąż jęczała do podłogi - przerwało nagłe machnięcie ręką Jesy, która przyłożyła palec do ust i wskazała głową na drzwi. Zamilkłyśmy i popatrzyłyśmy w tamtym kierunku, by po chwili przechodząc nad zwłokami Leigh na palcach dojść do drzwi i przystawić do nich uszy. Okazało się, że nie było to potrzebne. bo po chwili odskoczyłyśmy ze skrzywieniem, bo przeraźliwy łomot odbił się echem po korytarzu. Kucnęłyśmy w kółku i nawet Leigh podniosła głowę w zaniepokojeniu. 
- To na pewno włamywacze. - wyrwało mi się. - W końcu kto by nie chciał obrabować tych bogatych sukinsynów?
Dziewczyny tylko pokiwały głowami ze zrozumieniem na twarzy.
- Musimy coś zrobić zanim dojdą tutaj. - dodała Jesy, co spotkało się z ponownym pokiwaniem z naszej strony.
- Idę tam. - oznajmiła Leigh uderzając płasko otwartą dłonią w podłogę, aż podskoczyłyśmy.
- Ja też. - dodałam bez zastanowienia. 
- Weźcie chociaż to! - zerwała się Perrie. wyciągając spod łóżka czarny kij baseballowy. Swoją drogą, to skąd do cholery on się wziął pod moim łóżkiem?
- Dobra! - chwyciłam mocno za kij. - Wezmę to i dam radę! Widziałam Bonda i Mission Impossible tyle razy, że na pewno dam radę!
- I Godziny szczytu! - dorzuciła Pezz, klepiąc mnie motywująco w ramię. - Nie zapominaj o Godzinach szczytu.
- Właśnie! - zakrzyknęłam bardziej po to, by dodać sobie samej odwagi, niż po to by być lepiej słyszalna - Wezmę ten kij, pójdę tam i jeśli ten gad tknie mnie chociaż jednym palcem, to wgniotę mu jądra!
           Dziewczyny udzieliły mi aprobaty bojowym okrzykiem i wypadłyśmy na korytarz. Jednak po chwili grupa, na której czele biegłam ja, dzierżąc w ręku kij baseballowy stanęła jak wryta. 
- Mówię Ci, zszedłem tam na dół i proszę o dżin z tonikiem, a ona do mnie: Proszę o dowód osobisty. Że co, proszę? Nie noszę przy sobie dowodu osobistego, ludzie powinni wiedzieć kim jestem! - opowiadał Zayn Malik z takim przejęciem, że mogę się założyć, że gdyby miał trochę dłuższe włosy. to zacząłby nawijać je sobie na palec jak stereotypowa sucz z filmu dla nastolatków. Niemniej jednak zdziwił mnie fakt, że mówił to do Louisa, który klęcząc ustawiał wzdłuż szerokości korytarza wiadra do płukania mopów niczym małą tamę przeciwpowodziową. Dopiero po chwili za ich plecami zauważyłam otwarty schowek sprzątaczek, z którego reszta z nich wynosiła miotły i mopy, które podawali koordynatorowi całej akcji - Louisowi. 
- Co do cholery tu się dzieje? - wyręczyła mnie Jesy, która pierwsza otrząsnęła się z szoku po tym, co właśnie zobaczyłyśmy. W tym samym momencie Liam nachylił się nad tym dziwnym ogrodzeniem i wyrwał mi, stojącej ciąż w osłupieniu kij baseballowy po czym przyłączy go to tej przedziwnej, ledwo stojącej konstrukcji. 
- Odgradzamy się od was. - mruknął pod nosem Louis, prostując równocześnie jedną z krzywo położonych mioteł.
- Nie chcemy się zarazić przeciętnością. - pokręcił głową z udawanym współczuciem Harry, po czym ostentacyjnie równocześnie z Zaynem otrzepali swoje ramiona z niewidzialnego kurzu. Tego było już za wiele.
- Chyba jaja se robicie. - pierwsza wybuchła Perrie.
- Jaja to ty przemycasz w staniku. - odgryzł się Louis, wrednie nawiązując do lekcji tańca. - I to najwyraźniej strusie.
W tym momencie musiałam przytrzymać Pezz bo doszłoby do rękoczynów. A niecały miesiąc temu to ona próbowała mnie uspokoić w centrum handlowym. Jak ludzie się zmieniają.
- Słuchaj no, Dupobrodo bo powie to tylko raz. - wkroczyłam do akcji, puszczając Perrie, która wywinęła orła na podłogę. - Chętnie nie będę oglądać waszych snobistycznych mord, co może zagwarantować mi to odgrodzenie, ale chyba ten tyłek na twoje twarzy nie pozwala ci dobrze widzieć, bo nasza połowa jest mniejsza! - zakończyłam łapiąc obiema rękami za kij od szczotki, którą trzymał Louis i popychając go, przesuwając przy tym granicę na naszą korzyść.
- Jak zapewne powinnaś wiedzieć, jeśli skończyłaś liceum połowy są równe, więc wasza nie może być mniejsza. - warkną Louis przesuwając mnie z powrotem do tyłu.
- Kiedy mówię, że nasz jest mniejsza, to jest mniejsza! - znów naparłam na szczotkę.
- Połowy są zawsze równe! - Louis także nie odpuszczał.
            Czując, że Tomlinson jednak jest silniejszy, nawet jeśli nie oglądał tyle razy Godzin szczytu co ja, postanowiłam odpuścić. Kiedy chłopak wciąż pchał z zaskoczenia puściłam kij i szybko odsunęłam się na bok, co skutkowało piękną glebą Louisa, który przy upadku wyrąbał dziurę w swojej i tak ledwo stojącej tamie przeciwpowodziowej z wiader.
- Cóż możecie sobie mieć większą część, bo widocznie połowa to za mało żebyście zmieścili swoje ego! Dziewczyny, idziemy! - odwróciłam się i by odejść z honorem ostentacyjnie podeptałam zwłoki Tomlinsona zagracające podłogę. Leigh na odchodne wyrwała z ogrodzenia nasz kij basebollowy co skutkowało zawaleniem się konstrukcji. 
- Miłego wykonywania prac pospólstwa! - rzuciła Pezz. Bam! I tak właśnie odchodzi się z hukiem!
            Odeszłyśmy więc bez odwracania się za siebie, z dumnie wyprostowanymi plecami emanującymi świętym oburzeniem, w jednym bucie i przetartej skarpetce - w przypadku Leigh i z kijem baseballowym przerzuconym przez ramię - także w przypadku Leigh. Chyba muszę z nią pogadać odnośnie jej wizerunku na tle grupy. 
             Jednak kiedy tylko przeszłyśmy przez próg mojego pokoju - do którego swoją drogą znowu wparowałyśmy we czwórkę lekceważąc nasze oddzielne zakwaterowanie - odwróciłam drzwi i zaczęłam wydawać polecenia. Czas na zemstę!
- Leigh, zamknij drzwi! - zaczęłam od najprostszej komendy, jednak już tu rozpoczęły się kłopoty.
- Ale ja nie wiem jak! - spanikowana mulatka zaczęła na to wymachiwać nerwowo rękami, więc Pezz z westchnieniem zatrzasnęła drzwi i przekręciła szybko klucz.
- Czas pokazać naszym chłopaczkom, że tym razem obrali zły kierunek. - zakpiłam z nazwy ich zespołu. - Bo pociąg Jade Thirlwall's Exspress ma tylko jeden... horror.
- Pociąg... zaraz, zaraz rozjedziemy ich pociągiem? - Jesy zmarszczyła brwi. 
- Przywiążmy ich do torów! - zakrzyknęła Pezz, a razem z nią rozległy się okrzyki poparcia Jesy i Leigh.
- Stop. - pokręciłam głową z niedowierzaniem i starałam się uspokoić dziewczyny z euforii, po tym jak Leigh zakrzyknęła: Ja chcę prowadzić pociąg! - Stop! Nie będziemy nikogo rozjeżdżać to nielegalne. A poza tym to była metafora!
- Aaaaaa.... - westchnienie zrozumienia dziewczyn dało mi na chwilę poczucie ulgi, choć sądząc po wyrazie twarzy Leigh nie ma ona pojęcia co to metafora. 
- Przynajmniej będzie taniej, bo nie będziemy musiały wynajmować pociągu. - wzruszłya ramionami Pezz.
- Dobra. Przejdźmy do konkretów... - zaczęłam, ale znowu mi przerwano.
- Musimy mieć nazwę! - ryknęła Jesy.
- Na... nazwę? - wydukałam.
- Pogromcy kierunków! - rzuciła Pezz.
- Szwadron samic alfa. - zaproponowała Jesy.
- Problematorki. - dziewczyny zaczęły we dwójkę prześcigać się w wymyślaniu nowych nazw.
- The Justin Bieber Experience. - propozycja Leigh jak zwykle ustanowiła głuchą ciszę, ale nie na długo.
- Kwartet samotnych pań!
- Bum-Bum Team!
- Jakubice Rozpruwacze!
- Gotowe na wszystko!
- Liga Zagłady!
- Liga? Czym jest liga? - przerwała wymianę zdań Leigh.
- To jest to! - klasnęłam w dłonie. - Legion Zagłady!
             Słysząc okrzyki aprobaty odetchnęłam z ulgą, że mam to już za sobą. Uciszyłam dziewczyny, by móc przejść do sedna sprawy.
- A teraz... zemstę czas zacząć! - zakrzyknęłam, by przejść do mojego misternego planu.
- Zaraz, zaraz! - Leigh nagle jakby się otrząsnęła z całego entuzjazmu. - A co to legion?
              Westchnęłam. Jeszcze daleka droga przed nami. 

_________________________________________________

  https://www.youtube.com/watch?v=jHRpWQOqe14&spfreload=10
            Zamknęłam po cichu za nami drzwi, gdy Perrie wyszła na palcach z pokoju. Była 3:21 więc byłyśmy prawie pewne, że wszyscy śpią - no właśnie prawie, więc ostrożności nigdy nie za wiele. Mocą nadaną mi przeze mnie mianowałam się naczelnym dowódcą akcji i wytypowałam do niej mego zastępcę Perrie Edwards. Szeregowe Pinnock i Nelson ubezpieczały tyły - z tego prostego przypadku, że skradanie się i Jesy to nie najlepszy pomysł, a Leigh w połowie akcji zapewne zapyta co właściwie robimy. Wybrałam więc sprawdzony skład i mam nadzieję, że to nam się opłaci. 
             Po cichu przekradłyśmy się przez przez odbudowane tamę, ogrodzenie czy cokolwiek to miało być. Tak jak trafnie wywnioskowałyśmy po cichym chrapaniu, chłopaki spali w jednym pokoju - nie zamknęli nawet drzwi i z otwartymi na oścież spokojnie spali, myśląc że są bezpieczni. Oh, nie na mojej warcie. Legion zagłady przybywa, cioły!
             Wciąż na palcach wkradłyśmy się do pokoju, omijając śpiącego przy drzwiach Nialla. Blondynek może i jest wkurzający, ale to nie na nim ma skupić się nasza zemsta. Starając się jak najciszej otwierać trzymane w rękach jogurty przeszłyśmy do punktu następnego - nałożenie im maseczki pielęgnującej, truskawkowej z kawałkami owoców. Gdy piątka twarzyczek była już po wstępnej kosmetyczce, Pezz przeszła do nakładania im na oczy ogórków zwiniętych z bufetu na dolnym piętrze, a ja postanowiłam się trochę rozejrzeć. Kolekcja muszek i dietetyczna kola znaleziona w pierwszej z szuflad nie była satysfakcjonująca, więc odpuściłam sobie szafę. W trakcie przeszukiwania kosza na śmieci także nie natrafiłam na nic ciekawego, więc przeszłam do przeszukiwania kieszeni śpiących. Paragon po pięciu tubach z bitą śmietaną w kieszeni Horana, kieszonkowe lusterko Zayna, czy ciastka dla psów które posiadał Liam to także marne łupy. Jednak śpiący twardo jak zalany w trupa menel Louis posiadał coś zaiste intrygującego.
- Byś zawsze pamiętał o uśmiechu i osobie, która najczęściej Cię nim obdarowuje, El. - przeczytałam szeptem napisane starannie ładnym pismem słowa. Odwróciłam wymięty kawałek papieru, na którym Louis chyba kilkakrotnie usiadł i wyprał go razem ze spodniami. Okazał się fotografią przedstawiającą Tomlinsona obejmującego uśmiechniętą brunetkę, na tle nocnej panoramy jakiegoś miasta. Zastanawiając się kim jest radosna dziewczyna, włożyłam zgięte na pół zdjęcie do tylnej kieszeni szortów. 
- Jade! - syknęła szeptem Pezz machając mi tubką z kremem przed oczami a ja pokiwałam głową w ramach niemej aprobaty i podwinęłam nogawkę spodni Louisa okazując tym samym tak owłosioną łydkę, że aż się skrzywiłam. Pezz jak najdelikatniej rozsmarowała produkt, który był niczym innym, jak kremem do depilacji. 
             Czekanie spędziłyśmy na grze w nieme trzy-po-trzy i siłowanie się na kciuki, a potem wstrzymałyśmy oddech, a ja zaczęłam delikatnie ściągać krem. Tak jak było napisane na etykietce - efekt był natychmiastowy i łydka Louisa naprawdę stała się gładka. 
- Mhmm... masaż nóg. - mruczał Louis przez sen, a ja z Pezz musiałyśmy powstrzymywać wybuch śmiechu. - ...mmmooooo CO DO CHOLERY?
              Przerażona upuściłam krem. Louis poderwał się do pozycji siedzącej rozrzucając przy tym plastry ogórka, które uprzednio miał na twarzy. 
- Jade, wiejemy! - wydarła się Pezz zarzucając na zdezorientowanego Louisa koc i dając nogę przez otwarte drzwi. Bez wahania pognałam za nią, potykając się po drodze o leżącego przy wyjściu budzącego się Horana. Przyjaciółka przede mną przeskoczyła przez blokadę szczot, a ja słysząc za sobą pościg wtarabaniłam się w tamę rozsypując przy tym wiadra i nie zwarzając na to biegłam dalej krzycząc:
- Jesy drzwi, OTWÓRZ DRZWI!
                Wpadłyśmy do pokoju, a Perrie wydarła się: Drzwi, Jesy zamknij te drzwi do cholery! a po trzaśnięciu było słychać już tylko wściekłe walenie Louisa. Popatrzyłyśmy na siebie z Pezz i wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Rozumiem, że akcja udana. - Jesy także dołączyła się do naszego świętowania.
- Gdybyś widziała... ma nogę jak oskubany kurczak! - Perrie trzymała się za brzuch.
- A wiecie co jest najlepsze? - spoważniałam na chwilę, a zdezorientowana dziewczyny spojrzały na mnie z oczami wielkości spodków od filiżanek. Ryknęłam śmiechem nie mogąc dłużej utrzymać powagi - Żeby wyglądać jak człowiek będzie musiał ogolić sobie także drugą nogę!


 _____________________________________________________

 Ta-dam! Legion Zagłady zbiera żniwa!
Na początek postanowiłam dać przypomnienie co stało się dotychczasowo - robię tak długie przerwy między rozdziałami, że kiedy zaczynam pisać następny to nie pamiętam na czym skończyłam. Tak więc myślę, że przy takich przerwach "przypomnienia" będę się pojawiać - to uciążliwe musieć czytać poprzedni rozdział, żeby przypomnieć sobie gdzie stanęła akcja, bo czytało się to tak dawno. 
Co do piosenki, jest to dość okrojone Więzienne Tango (ang. Cell Block Tango) z musicalu Chicago! W końcu skoro to historia o dwóch grupach muzycznych, to czemu nie pośpiewać? Kiedy klikniecie na tekst utworu pojawi się wam orginał :)
Cóż więcej mówić? Do następnego, który może wyjdzie mi lepiej, bo ten jest obrzydliwie nudny i długi. Wakacyjny brak weny!

sobota, 30 maja 2015

Rozdział 6

Miłosc Ci wszystko wybaczy - czyli zdradziecki cios z udzialem stosu pogrzebaczy

 

 https://www.youtube.com/watch?v=jHRpWQOqe14&spfreload=10 
          Możecie mi wierzyć lub nie, ale niepokojąca muzyka w jaką przerodziło się rytmiczne uderzanie w bębenek naprawdę nie rozluźniała napięcia. Sama nazwa ścieżki duszy nie brzmiała dobrze, a w połączeniu z "budowaniem napięcia" przez naszych nowych znajomych - tych popapranych hipisów naprawdę szło dostać gęsiej skórki, albo przynajmniej się wzdrygnąć.
          Sprawy nie poprawiało także rozpalone ognisko, do którego starsza z kobiet, jak się okazało zwana Ethel lub jak to lubiła - Niecierpliwa Niebieskooka dosypywała co chwilę tajemniczego proszku, po którym płomienie wybuchały jakąś jaskrawą barwą, by po chwili znów wrócić do swojego normalnego odcieniu. Jak już uprzednio wspominałem - niczym na indiańskiej ceremonii egzekucyjnej. 
          Z wytłumaczenia samej istoty ścieżek duszy nie zrozumiałem zbyt wiele. Wyłapywałem pojedyncze frazy, takie jak obnażenie swej ludzkiej natury, pojednanie z Matką Ziemią, zgłębienie swej istoty człowieczeństwa i w końcu stanie się panem swego losu poprzez odrodzenie swej duszy. Wszystko brzmiało równie poważnie, jak i absurdalnie wprawiając mnie w pewien niepokój, szczególnie kiedy doszli do kwestii braterstwa krwi. Jakie braterstwo do cholery ja się pytam? I to jeszcze z Jade? Pewnie przenosi jakieś choroby i wymienienie się z nią krwią kończy się wirusowym zapaleniem wątroby typu C, jeśli nie czymś gorszym!
           A właśnie, wspominając Jade moja towarzyszka siedziała na przeciwko mnie, po drugiej stronie ogniska i od czasu do czasu znikała mi z oczu, gdy płomienie pod wpływem proszku ponownie wybuchały jaskrawymi kolorami. Ściśnięte usta i założone na piersiach ręce świadczyły, że i ona wcale nie garnie się do zbadania ścieżek swojej duszy, a niepokój na jej twarzy wynika ze śledzenia coraz bardziej intrygujących przygotowań do tego zabiegu. 
            Nie było więc zaskoczeniem, że kiedy najstarszy z hipisów i jakby przywódca tej małej hordy wkroczył i ustawił przy ognisku dość wysokie barowe krzesło, które na dodatek miało odłamaną jedną nogę poklepując siedzisko zachęcająco by dodać nam odwagi, żadne z nas nie ruszyło się z miejsca. Dopiero kiedy rozradowana Sandy, kolejna pseudo normalna której imię poznałem chwilę temu pociągnęła Jade za rękę wykonując przy tym namawiający gest, niebieskowłosa zdecydowała się wstać. Cóż, może jeśli ona tego nie przeżyje to postanowią nie próbować tego na mnie? Wtedy będę miał podwójny spokój - i od truposza Thirlwall i od walniętych hipisów, których zamkną w pierdlu.
            Niebieskowłosa z coraz bardziej widocznym przerażeniem w oczach i na twarzy gestykulowała zawzięcie z Sandy, która zbyła ją machnięciem ręki i zdecydowanie za głośno, bo usłyszałem ją bez problemu odpowiedziała na jej wątpliwości:
- Spokojnie, to tylko pojednanie z bliźnim!
- Ale, ale... co mam robić? - jąkała się zdesperowana Jade i teraz także ją słyszałem wyraźnie.
- Po prostu stań na krześle przeznaczenia - tu Sandy wskazała na ledwo stojący na trzech koślawych nogach stołek barowy i szkoda, że nie widzieliście w tym momencie miny Thirlwall, która wydawała się przerażona samym faktem, że musi stanąć na tym opłakanie prezentującym się meblu i to w dodatku dość blisko ogniska. Wspominałem już, że ta zabawa coraz bardziej mi się podoba? - i wyznaj wszystko czym zawiniłaś wobec braci, sióstr i Matki Ziemii, po czym odwróć się tyłem do nas.
- I...? - wyjaśnienia, które miały uspokoić moją towarzyszkę wyraźnie nie przyniosły jej żadnych kojących odczuć. Znacie powiedzenie wróg mojego wroga jest moim przyjacielem? Już lubię tych hipisów!
- I rzuć się w ramiona swych bliźnich, którzy złapią Cię w akcie przebaczenia! - niemalże parsknąłem śmiechem widząc kontrast pomiędzy entuzjazmem Sandy, a istną paniką Jade. Przez chwilę spojrzenia moje i niebieskowłosej spotkały się, a wtedy jej mina zrzedła jeszcze bardziej, bo mój wzrok przekazywał tylko jedno: Jeśli myślisz, że będę cię łapał, to jesteś bardziej pierdolnięta niż sądziłem po tym, przez co przeszliśmy przez ostatnie dwa dni.
            Choć dotychczas się powstrzymywałem, to nie mogłem już dłużej ukrywać szerokiego uśmiechu, który zagościł na mojej twarzy, kiedy tylko Jade zbliżyła się do chwiejącego się na trzech krzywych nogach krzesła. Stary hipis Howard szarmancko podał jej dłoń, by pomóc wejść na ten przeżarty przez korniki mebel i mogę przysiąż, że widziałem jak niebieskowłosej drży dłoń gdy przyjmowała jego wsparcie. Kiedy już stanęła na owym krześle przeznaczenia, to zachwiało się niebespiecznie powodując jej pisk, ale jednak - ku mojemu wielkiemu ubolewaniu - nie obaliło się ono wprost na płonące ognisko.
           Gdy tylko Jade złapała w miarę możliwości równowagę na krześle hipisi ustawili się pod nim, czekając na wygłoszone przez nią ubolewania nad wyrządzonymi dotychczas krzywdami. Ja także podniosłem się z ziemi, otrzepując spodnie z piachu i dołączyłem do małego tłumu, zachęcony przez Ethel - a nie, przepraszam Niecierpliwą Niebieskooką.
- No więc... w podstawówce miałam dwie przyjaciółki Janis i Tanyę i kiedy miałyśmy usiąść w autobusie na wycieczkę usiadłam z Tanyą, a Janis siedziała sama... i w drodze powrotnej zapytała się mnie, czy teraz ona może usiąść z Tanyą. No właśnie, a ja... udałam, że nie słyszę jak pyta i rzuciłam coś w stylu: Przepraszam, mówiłaś coś, bo straszny hałas i nie usłyszałam? No i Janis powiedziała, że nic nie mówiła, bo chyba głupio jej było się pytać znowu i dalej siedziała sama... A kiedy na zakończenie podstawówki mama Tanyi pozwoliła jej zrobić sobie ombre na włosach byłam zazdrosna, bo mi rodzice nie pozwalali się farbować... I kiedy miałam jej pomóc zamieniłam farby i na apel poszła we włosach od ramion w dół zafarbowanych na zielono... A w pierwszej klasie szkoły średniej...
- O Boże nikt nie prosił Cię o streszczanie swojego życia... - parsknąłem, zwracając na siebie spojrzenia wszystkich. No co, nie mamy całego dnia, wieczorem musimy być w Los Angeles na koncercie!
- A ciebie nikt nie prosił o wtrącanie się! - urażona przerwaniem jej wypowiedzi dziewczyna chciała machnąć w moją stronę jakimś wulgarnym gestem, ale krzesło ponownie zachwiało się, przez co musiała walczyć o równowagę.
- Taak? Po prostu przyznaj, że jesteś żałosną i nic nie wartą dziewuchą, która nigdy nic nie osiągnie poza ewentualnym zdobyciem pracy na zmywaku, więc zazdrości naokoło wszystkim, którym w przeciwieństwie do niej coś się w życiu udało!
- Świetnie! Wiesz co, Louis? Tak, przepraszam, że nazywałam cię bogatym skurwielem, bo to nie twoja wina, że jesteś bogaty. Właściwie to, że jesteś takim dupkiem i zepsutym dzieciakiem, który musi wyżywać się na wszystkich dookoła, nawet na twoich przyjaciołach z zespołu to pewnie też nie twoja wina, prawda? Może jeszcze mi powiesz, że to przez twoich rodziców, bo nie nauczyli cię, że trzeba mówić przepraszam, kiedy się kokoś niechcący potrąci, albo no nie wiem... przyrąbie się mu drzwiami w toalecie? W każdym razie ja bardzo cię przepraszam za zawinienie twej osobie. Pewnie byłam zbyt zaślepiona zazdrością o twój sukces i przez to nie mogłam cię zaakceptować takiego jaki jesteś - Louisem Tomlinsonem, cynicznym sukinsynem, który ma wszystkich w dupie.
           To rzekłszy, odwróciła się uniosła ręce do góry i z okrzykiem Ajajajajaj! przypominającym wycie dzikiego zwierzęcia rzuciła się wprost w wyciągnięte ręce hipisów, którzy wiwatując obiegli z nią kółko wokół polany i ogniska.
           Kiedy stawiałem stopę na wciąż chyboczącym się po zeskoku Jade krześle z tyłu mojej głowy wciąż rozbrzmiewały jej ociekające jadem słowa: zepsuty dzieciak... cyniczny sukinsyn, który ma wszystkich w dupie... Jednak wtedy w mym umyśle zaświtała ponownie myśl, która zagościła w nim już dawno. Bo przecież Thirlwall to w końcu tylko kolejna nic nie warta i w dodatku wścibska kobieta. No właśnie. I niech się pieprzy razem ze wszystkimi kobietami, bo nie potrzebuję żadnej z nich.
            Z tą właśnie myślą w głowie i uśmiechem na twarzy od razu pewnie stanąłem na obżartym przez korniki meblu.

   _________________________________________________
  
  https://www.youtube.com/watch?v=jHRpWQOqe14&spfreload=10 
            Mruknęłam i spróbowałam przekręcić się na drugą stronę czując mocne i nieregularne szarpanie moim niemalże bezwładnym ciałem. Było to jednak niemożliwe ponieważ uciążliwe wstrząsy nie ustawały, w dodatku ktoś zaczął nawoływać moje imię:
- Perrie... Halooo Pezz! Obudź się! - dźwięki męczące moje uszy nie ustawały, dlatego zdecydowałam się delikatnie otworzyć najpierw jedno oko, a dopiero potem drugie, co jednak okazało się błędem bo promienie słoneczne zmusiły mnie do ponownego ich zamknięcia. W rezultacie musiałam intensywnie mrugać, by pozbyć się ciemnych plam utrudniających mi jakiekolwiek widzenie. Gdy w końcu uporałam się ze swoim wzrokiem potrząsnęłam lekko głową żeby się rozbudzić i jakież było moje zdumienie kiedy zobaczyłam pochylonego nade mną Stylesa, który wyglądał na wyraźnie zniecierpliwionego. Ponownie potrząsnęłam głową, tym razem intensywniej będąc pewna że moja chora i zaspana wyobraźnia płata mi figla, kiedy jednak Harry nie zniknął z moich oczu zapytałam zmęczonym głosem w którym wyczuć można było nutkę irytacji - w końcu ten zepsuty toster obudził mnie bez podania jakiegokolwiek dobrego powodu, nie licząc już tego, że nie ma takiego powodu, który ma prawo mnie obudzi.
- Co do cholery?
- Chyba ja powinienem zadać Ci to samo pytanie, Pezz. - na jego odpowiedź robię wielkie, zdziwione oczy, na co Harry spogląda wymownie na moją klatkę piersiową. Podążam za wzrokiem Stylesa, już otwierając buzię i chcąc powyzywać go od najgorszych zboków i shi tzu uwieszających się na cudzych nogach w dwuznacznej, a właściwie zupełnie jednoznacznej pozycji, kiedy... Dobry boże! Siedzę sobie tutaj, na samochodowym siedzeniu w męskiej bluzie, która jest do połowy rozpięta wystawiając na publiczny widok mój czarny, koronkowy stanik, którego jak by tego było mało ramiączko zsunęło mi się z ramienia!
             Nagle przypominam sobie całą sytuację z poprzedniego wieczoru. Akcja ratunkowa, deszcz, samochód, błoto... W lekkiej panice rozglądam się za moją bluzką, która zwinięta i ubłocona leży gdzieś pod moimi nogami. No tak, po pamiętnych zapasach z Zaynem, które na nasze obopólne nieszczęście odbyły się pośrodku jakiejś cholernej kałuży moje przemoknięte do suchej nitki ubrania doprowadzały mnie do drżenia z zimna, a że bluza założona na mokrą koszulkę, która przylepiła się do mojego ciała wcale nie dawała wiele ciepła, to postanowiłam ją zdjąć, kiedy tylko wścibski wzrok chłopaków pójdzie spać razem z nimi. Jenak na moje nieszczęście zamek postanowił spłatać mi figla i teraz ukazywał mój stanik w pełnej krasie. Czym prędzej zapięłam więc bluzę, z pośpiechu zacinając sobie brodę tutaj wyrazy współczucia dla wszystkich, którym się to kiedykolwiek przytrafiło, bo boli jak cholera.
              Wracając do pytania Stylesa, zaczęłam nerwowo się jąkać:
- Eee.... no, wiem jak to wygląda, ale... Ale...Ja tylko spałam...
- No właśnie, spałaś... - łobuzerski uśmiech Harry'ego nie świadczył o niczym dobry - A może przy okazji to możespałaś z Zaynem i Niall'em?
- Cooo? Czyś ty pił po drodze szalej? - odepchnęłam nachylającego się w samochodowych drzwiach Stylesa i wyszłam na świeże powietrze, upewniając się przy tym, że zamek bluzy na pewno jest zapięty pod samą szyję. Zauważyłam stojącego obok drugiego samochodu Liama, który machał do mnie uradowany jak dziecko po odnalezieniu swojej zaginionej zabawkę.
- No wiesz, nie chcę nic sugerować, ale twój wygląd mówi sam za siebie... Wiesz, wujkowi Stylesowi możesz zaufać. - ciągnął Harry, na co tylko popukałam się wymownie palcem w czoło, po czym odmachałam Liamowi. - Wiem gdzie dostać tabletki dzień po.
Tego było już zdecydowanie za wiele.
- Z. Nikim. Nie. Spałam. - powiedziałam zirytowana, akcentując po kolej każde słowo, tak by do Harry'ego w końcu coś dotarło. Boże, on naprawdę myśli, że mogłabym się przespać z Niallem, albo - uchowaj mnie boże! - z Zaynem?!
- Z nikim? Czyli co, jesteś dziewicą? - wypalił wcale nie zniechęcony do dalszej rozmowy Styles, na co już miałam wybuchnąć wściekłością, ale przerwał nam Andy - taa, jeszcze tego tutaj brakowało - który ślizgając się po nie do końca zaschniętych kałużach błota, co chwila albo unosił telefon ku niebu, albo przykładał go do ucha i wypowiadał kilka słów, po czym znów był zmuszony powtórzyć czynność pierwszą łudząc się przy tym, że znajdzie jakikolwiek zasięg.
- Tak, Paul znalazłem ich! - tutaj nastąpiła krótka przerwa w pogoni za zasięgiem - Nie, nie wszystkich! Co mówisz? Słabo słyszę! - wspominałam już, że to zabawne oglądać zdesperowanego Andy'ego wymachującego telefonem nad głową? - Wiem, wieczorem koncert! Znajdę ich? Coo? Dwie godziny? Ale zaraz, Paul poczekaj...!
            W tym momencie połączenie przerwało się ale czy z baraku zasięgu, czy z inicjatywy drugiego rozmówcy - to już tylko sam Andy wie. W każdym razie rozmowa co najmniej nie wyglądała na towarzyską, a załamany wygląd naszego menadżera, który z miną zbitego psa wpatrywał się z niedowierzaniem w komórkę przemawiał sam za siebie.
            Jednak każdego z nas rozbudził przeraźliwy wrzask i nawet Andy oderwał się od telefonu, gdy z pobliskiego samochodu wybiegły dwie niepokojąco wyglądające dziewczyny i jeszcze bardziej niepokojąco krzyczące - znane wam lepiej jako Leigh-Anne Pinnock i Jessica Nelson. Usłyszałam także głośne przekleństwo - to któryś z chłopaków gwałtownie się obudzi i zarył swym pustym czerepem w dach auta, w którym spaliśmy. Chyba żadne z was się nie zdziwi, gdy nadmienię, że całego serca mam nadzieję, że to był Zayn.
- Zobaczcie co spadło wraz z ulewą! - zaczęła Jesy, przybierając przy tym naszą pieśniarską postawę - oparły się z Leight swoimi plecami o siebie nawzajem, unosząc przy tym ręce do ust, udając przy tym, że trzymają mikrofony. Równocześnie ja, kontynuując nasze przywitanie oparłam się na prawej nodze, wyginając przy tym biodro na tą stronę i uginając lewą nogę. Jedną z rąk uniosłam w górę, charakterystycznie układając palce, a skierowałam ku twarzy, tak jakbym właśnie śpiewała do mikrofonu.
- Na jedną... - zaczęłam głośno, a Leigh dokończyła jeszcze głośniej:
- I tylko jeną noc!
- Przed państwem... - kontynuowała Jesy, po czym wydarłyśmy się wszystkie, nie zwracając uwagi, że po skraju lasu niesie się echo:
- LITTLE MIX!
             To co później się stało trudno opisać, ponieważ podbiegłyśmy do siebie dość falowanym torem, jakbyśmy po pijaku nie potrafiły utrzymać chodu w linii prostej wymachując przy tym rękami i piszcząc jak dziewczynki w podstawówce, by po spotkaniu złożyć nasze ręce jedna na drugiej i chodząc w wąskim kółku wołać:
- Little Mix! Śpią cały boży dzień i balują przez noc! - napomknę jeszcze, że zwieńczeniem tego przywitania było zdecydowanie zbyt mocne zderzenie się tyłkami, bo duży mięsień pośladkowy Jesy wypchnął drobną Leight tak, że aż upadła na kolana, co oczywiście nie przeszkodziło jej w dalszym śmianiu się.
- No, to gdzie Jade, nie przywita się jak przyzwoity człowiek? - wypaliła dalej uradowana mulatka.
- Zaraz, zaraz... Jade? - uśmiechy zaczęły powoli schodzić nam z twarzy. - To nie ma jej z wami?
- Przecież pojechaliście ich szukać! - w głosie Jesy dało się wyczuć nie tyle wyrzuty, co nutę zdenerwowania.
- Tak, wiem, ale tu utknęliśmy! Myślałam, że skoro tu po nas przyjechaliście to macie ich już ze sobą!
               Powoli wokół nas zaczęli się zbierać także chłopacy, by zrobić tak zwaną burzę mózgów. Sprawy wcale nie poprawiał Andy, który zachowywał się jakby stracił zdolność racjonalnego myślenia - o ile kiedykolwiek taką posiadał - i wciąż powtarzał tylko: Dwie godziny, dwie godziny. 
- To co robimy? - zapytała konkretnie Jesy.
- Wracamy? - odpowiedział wyraźnie jeszcze nie do końca rozbudzony Niall, bo w jego głosie dało się słyszeć zmęczenie. W przekonaniu utwierdziło mnie tym bardziej to, że potem ziewnął potężnie.
- Ocipiałeś?! Wieczorem mamy koncert, a skoro do tej pory sami nie wrócili, to nie ma na co liczyć! - wtrąciłam, ale nie miałam z kim dyskutować, bo Niall właśnie dławił się jakimś komarem, który wleciał mu do otwartej buzi. Obrzydliwe!
- No to co proponujesz blondyna? Wiesz rozumiem, że przez kolor włosów wybaczają Ci większość głupot jakie popełniasz w życiu, ale tym razem nie mamy czasu na pomyłki! - krytyka wszystkiego, złośliwe docinki i jak zwykle brak lepszego pomysłu. Czyli tak, dobrze się domyślacie - głos zabrał pan Zayn Malik.
- Na czekanie aż Jade z Louisem w końcu wrócą też nie mamy czasu!
- Perrie ma racje, musimy ich znaleźć. - sytuacje postanowił opanować Liam. Chyba powoli zaczynam rozumieć, dlaczego wołają na niego Daddy - faktycznie to zawsze on ma ostatnie zdanie i jest mediatorem. Jednak Zaynowi nie przypadło chyba do gustu to, że popiera mój pomysł bo teatralnie przewrócił oczami i pokręcił głową z niedowierzaniem. Podsumowaniem zebrania było wyszeptanie przez Andy'ego: Dwie godziny... Dał mi dwie godziny... No cóż przynajmniej nasz menadżer był w takim stanie, że nie mógł oponować, co na pewno by zrobił, gdyby docierało do niego cokolwiek.
- Więc misja rozpoczęta! - zakrzyknęła Leight, która zbyt dużo razy oglądała Mission Impossible, by wpatrywać się w Toma Cruisa i teraz wychodziło to na jaw. - Do samochodu, czas sprawdzić nasz sprzęt!
                Właściwie nie wiem, skoro ustaliliśmy że chłopaki jadą z Andym samochodem Nialla - który swoją drogą wypchnęliśmy z błota - a my z Harrym, który w przeciwieństwie do mnie miał prawo jazdy drugim autem to po jaką cholerę poszliśmy za Leight, w celu skompletowania sprzętu na akcję? Widocznie mulatka nie jest jedynym fanem serii filmów z Tomem Cruisem. Niestety jedyne co znaleźliśmy w bagażniku pojazdu Hazzy - który on pieszczotliwie nazywał Carla - to sterta... pogrzebaczy?
- Pogrzebacze? Po co Ci pogrzebacze, do jasnej ciasnej? - wybuchnęła Jesy obracając w ręku jeden z nich, po czym ciskając nim w resztę stosu, który wydał przeraźliwy hałas walącej się sterty złomu.
- No wiesz nigdy nie wiadomo, kiedy się przydadzą... - zaczął kręcić Styles, ale napotykając nie znoszący sprzeciwów wzrok Liama westchnął - No dobra! Może i przegrałem zakład z Niallem, że nie poderwę dziewczyny na skład pogrzebaczy!
              Kręcąc głową wzięłam do ręki jeden z metalowych przedmiotów i ważyłam go chwilę w dłoni. Chwyciłam go za drewnianą rączkę na końcówce, stwierdzając, że wcale nie jest ciężki.
- No cóż... - pokiwałam zachęcająco głową do mojego nowego oddziału ratunkowego - Ruszajmy na pomoc przyjaciołom! - zakończyłam z wypiętą dumnie piersią i zamachnęłam się zamaszyście pogrzebaczem do tyłu. To jednak okazało się błędem.
             Głuchy odgłos uderzenia i cichy jęk upewnił mnie w przekonaniu, że niechcący znokautowałam Zayna Malika.

_________________________________________________

  https://www.youtube.com/watch?v=jHRpWQOqe14&spfreload=10 
              Nic nie zapowiadało się dobrze. Akcja ratunkowa została odwołana, a raczej przybrała z lekka inny wymiar - musieliśmy dostarczyć nieprzytomnego Zayna do szpitala. Na horyzoncie nie było widać ani cienia Jade i Louisa, w dodatku Paul poszedł załatwiać odwołanie koncertu. Jeśli tak ma się zapowiadać nasza trasa koncertowa, to skończymy naszą karierę równie szybko, co ją zaczęłyśmy. Na domiar złego jakieś piętnaście minut temu pogotowie odstawiło Zayna. Podobno to tylko rozbita głowa i za parę dni zdejmą mu szwy, ale skutek jednak jest - mulat nie wrócił w tym samym stanie, w jakim wybierał się do szpitala, o czym zresztą zaraz się przekonacie. 
- Hejo! - zawołała radośnie Leight, chodząc do pokoju z tacą pełną parujących kubków.Chyba tylko ona potrafiła w tym momencie pozostać uśmiechnięta. - Ponieważ wygląda na to, że mamy wolny wieczór, skoczyłam do sklepu i zrobiłam nam kawę! Jest tu jakbym komuś zrobiła za słabą. - poszerzyła uśmiech stawiają na stole słoik i kładąc obok łyżeczkę. 
- Co my tu mamy? - zupełnie oderwany od rzeczywistości Zayn porwał słoik ze stołu, przybliżając go nienaturalnie blisko twarzy, by przeczytać etykietę. 
- Kawę, jak widzisz. - wzruszyła ramionami Leight.
- Nigdy nie spotkałem się z tym producentem. Czy to jakaś z fusami? 
- Eee... Rozpuszczalna?
             Tu ciekawość Zayna eksplodowała. Boże, czy w tym szpitalu ktoś przyłożył mu jeszcze raz, tylko mocniej? A może jednak to wstrząs mózgu?
- O! To ta, którą wystarczy zalać wrzątkiem? Ta sławna kawa zwykłych ludzi?
 - Pamiętasz? To tak której używaliśmy jako biedacy, kiedy brakło nam czasu na mielenie ziaren. - wtrącił się Harry, także przyglądający się kawie, jak jakiemuś nadzwyczajnemu eksponatowi.
              Taa, zwykłych ludzi.Cholerne bogate skurwysyny, forsa faktycznie przewraca w dupie.
- Mądrość plebsu. - kontynuował Zayn. - Dwa dolary za sto gram? Nadzwyczajna cena!
- Jak trzeba to pójdę z Leight i kupimy inną - zirytowana przerwałam ten bezsensowny wywód tych idiotów. Tak rozumiem, śpią na forsie, ale bez przesady! - Przepraszam za przyjaciółkę, że nie kupiła bardzo drogiej kawy ziarnistej! - dodałam z nutą ironii w głosie, wyrywając mulatowi słoik z ręki.
- Nie, czekaj! Wypróbuje ją! - tutaj na oświadczenie Zayna przysłuchujący się rozmowie Harry i Niall wpierw otwarli buzie ze zdziwienia, po czym z podziwem zaczęli bić prawo. - Spróbuję jej! W porządku, Perrie! Chodź tutaj i podaj nam kawę społecznych nizin!
              Z szeptem: Bogate sukinsyny... podałam każdemu z nich filiżankę. Teraz przez następne pół godziny będę mieli ubaw pijąc... jak to szło? A, kawę społecznych nizin! Z dalszymi pomrukami pod nosem na ich temat usiadłam na kanapie. Oparłam głowę na ręce, przyciągając przy tym policzek i otwierając usta ziewając przeciągle. 
- Cóż to za mina! Młoda damo z takim obyciem nie zdobędziesz powodzenia u nikogo! - zza oparcia za moimi plecami wychylił się Zayn. O boże, znowu on! Chyba już wolałam jak był po prostu chamem. 
- Zasadniczo mam to gdzieś. - próbowałam go zbyć.
- Cóż mówisz! To bardzo ważna misja! Uszczęśliwianie innych to nadrzędny cel każdego dobrze wychowanego młodziana! - już chciałam mu przerwać, bo żaden ze mnie młodzian, ale uznałam, że im szybciej skończy, tym szybciej będę miała spokój.
- To według ciebie takie ważne? - mruknęłam wprawiając Zayna w osłupienie. - Wygląd... ważne to co ma się w środku, prawda? - postanowiłam zabłysnąć stosując się do cytatu z Małego Księcia: Dobrze widzi się tylko sercem, najważniejsze jest niewidoczne dla oczu. Ha, czytało się lektury!
- Cóż za okropieństwa prawisz... - Malik teatralnie złapał się za serce. - Bóg czasem stwarza perfekcyjne istoty z perfekcyjnym wnętrzem i aparycją!
- Hę? - byłam coraz bardziej przerażona zachowaniem mulata. Boże, czy ja aż tak uszkodziłam mu głowę?
- Mogę zrozumieć twoją potrzebę pocieszania się w ten sposób. Nie, nie mogłabyś żyć bez tego. Ale dobrze to sobie przemyśl! Czemu wystawiamy w muzeach dzieła sztuki? Tak. Piękne przedmioty wystawione na pokaz, bo taki jest ich obowiązek...
- Jamik słowem określa się takich ludzi? - głowiłam się wy myślach, kiedy Zayn kontynuował wykład:
- ... i dla ludzi łaknących piękna. W pogoni za pięknem pracuję dzień i noc!
- Niech się zastanowię... - dalej szukałam odpowiedniego określenia dla zachowania Malika. - Pomyślmy, co to było...? Hm...
- Może w twoich oczach jest to niepotrzebne, ale pozwól, że przejdę do moich wytwornych technik, których nie używa się w plebsie, z którego pochodzisz. Kiedy stawiasz szklankę, zawsze używaj małego palca jako amortyzatora. W ten sposób nie będzie niepotrzebnego hałasu i będziesz wiedziała, gdzie ją stawiasz. - opowiadał, równocześnie demonstrując poprzez stawianie swojej filiżanki na stoliku. - Czyż nie ma w tym swoistej klasy?
- Może kłopotliwy? Nie, nie mam na niego lepsze określenie... - pustka w głowie doprowadzała mnie do szału. 
- Porządny człowiek nie powinien hałasować... Nie! I uwielbiam patrzeć na moje odbicie w lustrze. A na koniec, najlepsze. Spojrzenie z ukosa jest bardzo skuteczne... Twoje serce zaczyna szybciej bić...
- Mam! - klasnęłam uradowana w dłonie ściągając na siebie uwagę wszystkich obecnych członków obu zespołów. - Nieznośny.
                Mina Zayna momentalnie zrzedła, powieki zaczęły mu drżeć, a on sam zbladł. Boże, może ma jakiś atak? W następnej chwili, nie wiem nawet jakim sposobem znalazł się po drugiej stronie pokoju siedząc plecami do mnie pod ścianą i obejmując przy tym swoje podciągnięte pod brodę nogi. Niczym obrażone dziecko!
- Co za kłopotliwy osobnik... - mruknęłam ledwo słyszalnie. Mulat zaczął żałośnie kołysać się jak warzywko. - Eeee... Przepraszam? - wykrztusiłam z trudem nie mogąc patrzeć na jego pokrzywdzoną postawę. - Wiesz... Poruszyło mnie to... - ciągnęłam dalej. 
             Zayn momentalnie wstał, znów posiadając swój szarmancki uśmiech na twarzy, jak gdyby nic się przed chwilą nie stało. Boże, jak ten człowiek to robi.
- Rozumiem, rozumiem! - zakrzyknął uradowany wymierzając we mnie swój palec. - Pozwól, że nauczę Cię więcej moich technik!
- Szybko się otrząsnął. - jęknęłam.
              W tym momencie w drzwiach stanęła śmiejąca się Jade z Louisem na ramieniu. Nareszcie! Już myślałam, że nie wrócą sami!
- Jesteście! - zakrzyknął uradowany Liam i zawtórowało mu kilka innych głosów, w tym mój. Jednak już po chwili dało się wyczuć, że jednak nie wszystko jest w porządku. 
- Witajcie! Niech miłość i pokój będą z wami! - zakrzyknął Louis opierając się na szatynce, która i tak ledwo stała, po czym zaśmiali się histerycznie.
- Czy wam kompletnie odbiło? - zapytał Harry, wstając przy tym z kanapy.
- Cicho! Owce głosu nie mają - odezwała się Jade i ponownie zaśmiała.
- A to nie były ryby? - Niall zmarszczył brwi.
- Gdzie są te ryby, wszystkie je utopię - wybuchnął groźnie Louis i puścił ramię Jade, co nie było dobrym pomysłem. Zrobił parę kroków, potknął się o nogę stołu i wyłożył jak długi na podłodze, wciąż się śmiejąc. A ja głupia myślałam, że to Zayn ma coś z głową.
- Czy oni są pijani? - zapytał z nutką przerażenia w głosie Niall, ale ja pokręciłam głową.
- Gorzej. - podeszłam do uśmiechającej się do mnie Jade.
- Czyli co? - burknął obrażony za żart dotyczący jego włosów Harry. Spojrzałam w rozszerzone źrenice mojej przyjaciółki i wiedziałam, że nadzieje na odbycie się wieczornego koncertu zostały pogrzebane głęboko pod ziemią.
- Naćpali się. - wyjaśniłam.

 _____________________________________________________

 Jak zwykle muszę zawitać z przeprosinami - ponownie wyszła mi ponad miesięczna przerwa. Rozdział pisałam długo i na raty. Ale trudno, co się stało się nie odstanie - przynajmniej rozdział jest. Od razu wytłumaczę się za diametralną zmianę w zachowaniu Zayna - po prostu Louis jest takim dupkiem, że jego chamstwa starcza za wszystkich i w jego wielkim ego Malik ginie i staje się niezauważalny. Poza tym z takim typem charakteru mam więcej ubawu przy pisaniu rozdziałów.
No i oczywiście w chłopakach ujawniły się snoby! Taa, zrobiłam z nich bogatych dupków, trudno. Nie zabijecie mnie za to, prawda? :)
             

piątek, 17 kwietnia 2015

Rozdział 5

Odsiecz - czyli kiedy przyjaciel ruszajacy Ci na ratunek sam potrzebuje twojej pomocy

 

 https://www.youtube.com/watch?v=jHRpWQOqe14&spfreload=10 
          Trzask drzwi i odgłosy ulewnego deszczu bębniącego po szybie to jedyne odgłosy, jakie towarzyszyły mojemu wejściu do sklepu. Ulewa rozpoczęła się już jakiś czas temu i teraz bezlitośnie moczyła moje włosy i ubrania, bo za duża bluza Horana zdążyła już dawno przemoknąć, mimo że od samochodu do spożywczaka dzieliło mnie ledwo kilkanaście kroków.
          Ściągając kaptur naciągnięty na głowę i odgarniając z czoła kilka przylepionych do niego, mokrych kosmyków zaczęłam rozglądać się po sklepie, szukając tego, po co przysłał mnie Niall.W sumie nie było to takie trudne - był to spożywczak, a prośba blondyna brzmiała Cokolwiek, co da się zjeść i zawiera cukry proste, które szybko zaspokoją mój niedobór węglowodanów. Dodatkowo nie musiałam martwić się o fundusze i wyliczać w pamięci koszt całych zakupów, błagając niebiosa o to, żeby mi starczyło - Niall był tak zdesperowany, że wręczył mi swój portfel z kartami kredytowymi i dość pokaźną sumą w gotówce. Szybko więc odnalazłam dział ze słodyczami i poczęłam wrzucać batoniki, pianki i tym podobne rzeczy. Żelki, które mieliśmy ze sobą już dawno poszły w niepamięć, pogrążając się w czeluści horanowego żołądka. Cóż, myślę że i tak wytrzymał dość długo, bo skonsumował je na samym początku drogi, a przebyliśmy już nie mały kawałek. Oczywiście ja zrobiłam postój dużo wcześniej, ale wszechwiedzący Malik ogłosił, że trzeba się śpieszyć, bo nie zdążymy przed koncertem. No dobra, rozumiem od tego zależy też kariera Little Mix, ale bez przesady, można zrobić postój na dziesięć minut, prawda?
- Witojże - zaskoczył mnie głos zza lady, gdy podeszłam do kasy. Jego właścicielem okazał się mężczyzna w sweterku w iście góralskie wzory, który widocznie był kasjerem. - Dla waćpanny tylko ino te słodycze? Wybór tu nalewek wybornych mamy, ino w promocyji. - w tym momencie machnął ręką w kierunku działu alkoholowego. Drapiąc się bo głowie wyjęłam należną gotówkę z horanowego portfela i z lekko zażenowaną miną grzecznie odmówiłam:
- Nie, nie tylko... ino te słodycze. - kurde, ten jego dziwny akcent i słownictwo chyba mi się udzieliło. - A nie widział tu pan może przypadkiem takiego szatyna, no wie pan... na przykład małoletnią gwiazdę, za którą latają nastolatki? A z nim takiej dziewczyny, niewielki wzrost, niebieskie włosy... nie można z nikim pomylić.
- Jedyne głupie, które lata po nocy w taką ulewę to ino wyście. - odparł z tak szczerym uśmiechem, że nie mogłam uwierzyć w niemiłe intencje tego zdania. W tym momencie ktoś także wszedł do sklepu i rozległ się charakterystyczny dźwięk dzwoneczków. - I ta oferma. - dodał sprzedawca uśmiechając się jeszcze szerzej i wskazując na nowego klienta i wołając do niego - Promocyja na soczki z małym procentem!
          Z nieukrywanym niesmakiem na ustach stwierdziłam, że zaszczycił nas nie kto inny, tylko wszechwiedzący Malik. Nie interesowało mnie, czy coś kupuje, czy może po prostu przyszedł zobaczyć, czemu tak długo nie wychodzę ze sklepu, więc po prostu wytoczyłam się na dwór ignorując: "Żegnojże" ze strony sprzedawcy. Ubolewając odnotowałam, że deszcz wciąż pada, a wręcz leje jeszcze intensywniej. Czym prędzej zamknęłam się więc w samochodzie, korzystając z nieobecności Malika i zajmując miejsce obok kierowcy z przodu. Uśmiechnęłam się pod nosem wyobrażając sobie, jak będzie klął i rzucał miejscem kiedy dowie się, że siedzi z tyłu. 
          Horan powitał mnie radosnym okrzykiem. Nie, zaraz czekajcie... Horan powitał słodycze radosnym okrzykiem, a mojej obecności chyba nie zauważył. Wściekła wyrwałam mu jedną z paczek i zaczęłam konsumować pianki, które się w niej znajdowały. Właśnie chciałam zacząć namawiać Niall'a, że nie ma na co czekać i lepiej ruszajmy, bo po co komu Zayn, ale zauważyłam postać wychodzącą ze sklepu i zmierzającą w stronę samochodu. Czym prędzej włączyłam więc blokadę drzwi, by przez chwilę przyglądać się szarpiącemu za klamkę mulatowi. Uśmiechnęłam się do niego szeroko przez szybę, wkładając co ust jeszcze jedną piankę. Słowo daję, wnioskując jego humor z wyrazu twarzy, cieszyłam się, że dzieli nas szyba. Po chwili, ku mojemu ubolewaniu Malik zajął miejsce z tyłu, a Horan ruszył z przydrożnego parkingu z piskiem mokrych opon. 
- Dlaczego, do jasnej ciasnej zajęłaś moje miejsce? - wybuchnął Zayn, a dla mnie wyjątkowo ciekawa stała się praca wycieraczek i krople deszczu ściekające po przedniej szybkie. Nie odwracając się użyłam wymyślonej na poczekaniu wymówki.
- No wiesz, Zayn złotko do najchudszych nie należysz i Niall skarżył mi się że rozpychasz się tu z przodu, przez co utrudniasz mu prowadzenie... Przykro mi bezpieczeństwo najważniejsze. 
W lusterku zauważyłam jego minę i już miał odpowiedzieć mi zapewne coś równie jadowitego, kiedy przerwał nam Horan:
- Pezz... jestem głodny!
- Ale...ale... dopiero co kupiłam ci kilka paczek słodyczy! - załamałam ręce, chwytając co chwilę jakiś papierek po słodkościach walający się tu i ówdzie, by sprawdzić czy w środku coś jeszcze zostało. O zgrozo, wszystkie były puste! - Gdzie ty to mieścisz? - wydarłam się łapiąc Niall'a za boki. 
          To okazało się kolejnym błędem podczas naszej akcji ratunkowej. Horan na nasze nieszczęście właśnie tam miał łaskotki więc wydarł się dziko, skręcając przy tym nagle i zjeżdżając na przeciwny pas. Następnie równie nieprzywidywanie skręcił ponownie i jakimś cudem wróciliśmy na prawidłowy pas bez żadnej stłuczki. Samochodem rzuciło dwukrotnie w krótkich odstępach czasowych, więc zarówno ja, jak i Zayn znajdowaliśmy się w dziwnych pozycjach w różnych miejscach samochodu. Nauczka na przyszłość - zapinaj pasy, kiedy blondynka jest za kółkiem.
- Horan chciałeś nas zabić! - wydarł się Malik, podnosząc przy tym swoje zwłoki, które chyba podczas manewrów naszej blondyneczki spadły z siedzenia. Przynajmniej jedna dobra strona tej akcji. 
- Oj tam, może nie jestem najlepszym kierowcą, ale żeby tak od razu zabić?! Przecież nic się nie stało! - niewzruszony Niall wzruszył ramionami.
Jednak głośny odgłos syreny policyjnej za nami zasygnalizował nam, że jednak coś się stało.

 _________________________________________________

 https://www.youtube.com/watch?v=-1LRD3DtFAo&spfreload=10 
          Obudziłem się potwornie spragniony. W ustach czułem tylko szorstki piasek i nieustannie krztusiłem się, tak jak wtedy, kiedy byłem małym dzieckiem i w czasie pieczenia kiełbasek nad ogniskiem wiatr zmienił swój kierunek, kierując cały dym wprost na moją twarz. Wciąż kaszląc podniosłem się, otrzepując twarz, na której leżałem z ziemi. Gdzie ja do cholery jestem?
          Dalsze rozmyślania mogły jednak poczekać, gdy dostrzegłem butelkę wody, zawinięto pomiędzy koce pokryte iście indiańskimi wzorami. Jak najszybciej uwolniłem ją z wszechobecnych frędzli zwisających z materiału i łapczywie zacząłem pić. Czułem jak wraz z wodą do mojego gardła spływa piach, którym co jakiś czas się krztusiłem, ale było mi wszystko jedno, po prostu pragnąłem ułagodzić suszę w buzi i tępy ból, pulsujący z prawej strony mojej głowy. Zawartość butelki się skończyła, nie gasząc do końca mojego pragnienia, a pytania o sens pobytu tutaj znów zaczęły zamęczać moją i tak już obolałą głowę.
          Thirlwall! Myśl o mojej towarzyszce podróży - lub nieszczęścia, jak kto woli - uderzyła w mój umysł niczym kula niszcząca z teledysku Miley Cyrus. To wszystko jej wina, to dlatego znalazłem się na tym pustkowiu z obłąkanymi hipisami! Rozejrzałem się wokoło. Wesołej kompanii nigdzie nie było, a wszędzie leżały porozrzucane wzorzyste koce, w kolorach jak najbardziej rzucających się w oczy. Na dodatek na środku znajdowało się najprawdziwsze ognisko, a obok niego leżał pozostawiony bębenek, który dotąd widziałem tylko w westernach, w scenach kiedy indianie wygrywali budujące napięcie dźwięki podczas egzekucji na bladych twarzach. Może ci ludzie uciekli z rezerwatu? A może Jade namówiła ich na egzekucje na mnie, by kultywować ich barbarzyńskie tradycje?
          Rozpatrywanie najczarniejszych scenariuszy przerwał mi śmiech. Irytujący, dobrze mi znany, wprawiający moje ręce w ochotę zaciśnięcia się na czyjejś szyi śmiech. Gdy ruszyłem głębiej w las, na którego skraju zaparkowaliśmy vana i nocowaliśmy ukazał mi się widok, którego nie polecam do oglądania nawet wam. Tym widokiem była roześmiana Jade Thirlwall, a wprawiał on mnie w ochotę rzucenia czymś ciężkim w jej twarz, żeby przestała się szczerzyc. A przy okazji wyświadczyłbym jej przysługę, bo może po deformacji wyglądałaby ładniej.
          Niebieskowłosa zdawała się nie zauważać mojej osoby. Zaśmiewając się spazmatycznie i wydając z siebie odgłosy zapowietrzania się, ściskała w rękach małą gitarkę. Od tyłu obejmował ją ten hipis albo indianiec - zresztą chrzanić to - z kręconymi włosami upodabniającymi go do mopa. Zaraz, zaraz jak on miał na imię? Duke? Drew? W każdym razie układał ręce Jade tak by prawidłowo chwytała akordy i tym sposobem chyba próbował uczyć ją grać. Widocznie nie znał jej jeszcze zbyt dobrze, bo jego mina wskazywała, że ma nadzieję na pojętność niebieskowłosej. Ale jak to mówią: Nadzieja matką głupich.
          Chrząknąłem, by skierować na siebie uwagę rozbawionej dwójki, jednak na próżno. Zirytowany podszedłem bliżej i szarpnąłem dziewczyną z całej siły, podnosząc ją do góry i równocześnie wyrywając ją z objęć mopa, co spotkało się z jej wyraźną dezaprobatą.
- Ej, co robisz? -zakrzyknęła zdezorientowana, a na jej twarzy wciąż tlił się lekki uśmiech, co doprowadzało mnie do absolutnego szału.
- Co ja robię?! Chyba co ty do cholery robisz! Dziś wieczorem mamy koncert, jesteśmy na jakimś leśnym zadupiu nie mając pojęcia jak dostać się do Los Angeles, a ty w najlepsze zabawiasz się, grając na gitarce!
- Dla twojej wiadomości to ukulele, a Dean tylko pokazywał mi podstawy, bo czekaliśmy aż w końcu łaskawie wstaniesz!
         Ach tak, Dean. A więc to imię tego mopa, który był współwinny uwięzienia nas na tym odludziu.
- Taaak?! Łaskawie to mogłaś mnie mnie obudzić, skoro tak ci zależy na powrocie!
- Dzieci, dzieci nie skażajcie łona natury swą negatywną energią! - w tym momencie nadbiegła reszta tych popaprańców. Jeszcze tego nam brakowało. - Odrzućcie w niepamięć wszystkie kłótnie złe...
- Kto tu rację miał i kto tu mylił się. - zaintonowała śpiewnie starsza z kobiet.
- Fajkę pokoju tu mam i na znak pojednania z bliźnim ją daaam! - dokończył starszy facet, który wczoraj prowadził vana, równocześnie wyciągając w naszym kierunku dłonie z tym nieszczęsnym przedmiotem na rękach.
- Nie, nie, nie my dziękujemy, wczoraj już zrobiło to na nas wystarczając wrażenie. Za to będziemy jeśli pokażecie nam w którą drogę do Los Angeles.
- Jakim nam Tomlinson? Niby kto mówi, że gdzieś się wybieram i to w dodatku z tobą! - Jade wyszarpnęła rękę, którą nieświadomie wciąż ściskałem w mojej dłoni.
- Ja to mówię! - ta kobieta naprawdę wiedziała jak wyprowadzić mnie z równowagi - Za dużo teraz od ciebie zależy, żebyś kręciła nosem i wołała, że nie chcesz.
- Chcesz mieć support na koncercie, tak? To sam se wystąp!
- Starałem się być miły, ale skoro tak to wygląda, to pogadamy inaczej, krasnalu! - gdy zaczęliśmy się mierzyć wzrokiem nie dało się ukryć, że bez atutu jakim są szpilki, Jade jest ode mnie wyraźnie niższa.
- Łooo, czyli że to niby była twoja lepsza strona?
- Dokładnie. Jeszcze się za nią stęsknisz.
- Wiesz, co? Może idź sobie znajdź jakieś dwunastolatki, które się pozabijają o twój autograf, a mi daj spokój!
- To miała być taka dowcipna uwaga o moich fankach, tak? A teraz pakuj swoją jaśnie wielką dupę w troki i szoruj do LA zanim cię tam kopnę! - moja irytacja przekroczyła wszelkie granice i teraz rozjuszony odwróciłem się w stronę tych pokręconych hipisów. - To jak, wiecie jak się tam dostać, czy nie?!
- Widząc jak beztrosko nakręcacie tę spiralę nienawiści, nie próbując zrozumieć braterstwa swoich dusz, odmawiam w imię harmonijnej równowagi kręgu życia. - oznajmił najstarszy z nich zakładając ręce na piersi, co również uczynili pozostali z nieugiętymi minami.
- COOO? - wyrwało się równocześnie mnie i Jade. Popatrzyliśmy na siebie ze strachem w oczach.
- Jaka spirala nienawiści...? Posłucham, to pomożecie w końcu nam czy nie? - jęknąłem.
- W końcu jesteśmy waszymi bliźnimi. - dodała niebieskowłosa, a ja pokiwałem głową.
- Oczywiście. - wesoła kompania opuściła ręce i znów przybrała swoje beztroskie uśmiechy.
- Ale dopiero gdy wy zbadacie śnieżki swojej duszy. - jedna z kobiet uniosła oskarżycielsko swój palec.
- Coo? - ponownie jęknęliśmy, tym razem o wiele ciszej i o wiele mniej pewni siebie. Czym do cholery są ścieżki duszy?

 _________________________________________________
https://www.youtube.com/watch?v=S5fn1DfqPfA


          Kręcąc głową i nie dowierzając nad pechem, który wciąż się nas trzymał wysiadłam z samochodu, zgodnie z poleceniem policjanta. W ten sposób nigdy nie znajdziemy Louisa i Jade przed jutrzejszym koncertem, ba nawet sami na niego nie dotrzemy. Wciąż mając minę zbitego psa spojrzałam na Horana, który właśnie odbywał burzliwą rozmowę ze stróżem prawa. Czy oni nie rozumieją, że moja przyjaciółka jest teraz pozostawiona na pastwę tego kretyna Tomlinsona?! Widząc, że Malik nie ma zamiaru się ruszyć, postanowiłam wziąć sprawy w swoje ręce. 
          Odepchnęłam na bok Niall i uśmiechnęłam się kokieteryjnie, wprawiając policjanta w osłupienie. Był młody, ręce mu się trzęsły i było widać, że nie jest doświadczony w robocie. Musiało się udać.
- Przepraszam za to niedorzeczne wykroczenie, panie władzo... - zaczęłam, zbliżając się do niego powoli. W głębi serca byłam rozbawiona jego przerażeniem. Wciąż się uśmiechając delikatnie wyjęłam notes, w którym wypisywał mandat z jego ręki i rzuciłam gdzieś za siebie. Chciał zaprotestować, ale położyłam mu palec na ustach kontynuując mój wywód. - Może pan być spokojny, teraz ja siądę za kierownicą, bo przecież pan wie ile szkody może zdziałać niedoświadczony kierowca... - puściłam do niego oczko, kierując się w stronę samochodu. Zajęłam miejsce kierowcy i skinęłam głową na chłopaków. 
- Co jest grane, do cholery? - warknął Zayn zajmując miejsce z przodu. Cóż, a już łudziłam się, że to Horan tu usiądzie.
- Powiedzmy, że mała zmiana planów. - ucięłam, odpalając równocześnie samochód. Jak to szło? Sprzegło i gaz, czy gaz i sprzęgło? Na szczęście jakoś udało mi się ruszyć, gdy tylko Niall zajął tylnie siedzenie i zatrąbiłam głośno, posyłając przez otwarte okno całusa policjantowi, który ciąż stał jak osłupiały. Śmiejąc się skupiłam wzrok z powrotem na drodze, zauważając równocześnie pełen zażenowania wzrok Malika.
- No co? Nawet nie zapłaciliśmy mandatu! - wzruszyłam ramionami, wrzucając wyższy bieg.
           Odetchnęłam z ulgą na brak dalszych pytań i pretensji. Przez jakiś czas jechaliśmy w ciszy, aż lusterku ujrzałam nachylającą i uśmiechającą się twarz Horana.
- Jakie szczęście, że masz prawo jazdy Pezz.
- Taaa. - mruknęłam niepewnie.
- Bo masz, prawda? - do rozmowy włączył się Malik, a ja nerwowo przełknęłam ślinę.
- No jasne... tak prawie.
- Prawie?!
- No wiesz jeżdżę całkiem spoko. - zaśmiałam się lekko zbyt nerwowo. - Skasowałam w całym życiu tylko jeden samochód. Co prawda, potem nie jeździłam, ale...
- Co? Zatrzymaj się i zjeżdżaj zza kółka! - zaczął panikować Zayn.
- Daj spokój, tylko żartowałam!
- Pezz, nie strasz mnie! Już myślałem, że naprawdę nie masz prawka! - zaśmiał się radośnie Niall. Upss, chyba się nie zrozumieliśmy.
- Żartowałam z tym skasowanym samochodem, Niall. - uśmiechnęłam się przez lusterko do blondyna.
          Zapanowała cisza, gdy w końcu dotarło do nich, że nie mam prawka. W następnej chwili Zayn wydał z siebie bojowy okrzyk, po czym złapał za kierownicę i gwałtownie szarpnął nią w drugą stronę. Straciłam kontrolę nad samochodem, który zjechał na leśne pobocze i mocno szarpnął, gdy zahamował ryjąc cały przód w jakimś błocie. Rozcierając obolałe miejsca, po gwałtownym zjechaniu z trasy spojrzałam z wyrzutem na Mulata.
- Pojebało cię?! - wyrzuciłam z siebie te słowa, starając się by były przepełnione jadem - Mogłeś nas zabić!
- To ty wsiadłaś za kierownicę nie mając prawa jazdy! Jesteś wariatką!
- Ej, uspokójcie się! - Niall postanowił być tym rozsądnym w zastępstwie za Liama i przywołać nas do porządku. - Może lepiej wyjdziecie i pomożecie mi wypchnąć samochód z tego błota?
          Pomysł nie najgorszy, gdyby nie to, że od jakiegoś czasu po prostu leje. Wychodząc z auta poczułam się, jakby ktoś wylał mi na głowę wiadro wody. Pomimo tego poczłapałam za chłopakami na tył wozu i również zaczęłam pchać. Hednak pomimo tego, że wkładaliśmy w to cały nasz wysiłek, samochód ani drgnął, a my tylko zapadliśmy się po kostki w błoto.
- Świetnie. - mruknęłam do siebie, po czym z całej siły kopnęłam w kałużę błota, która rozprysła się, obryzgując Nialla i Zayna. - Świetnie! I co teraz, panie mądraliński? To wszystko twoja wina!
- Nie doszłoby do tego, gdybyś nie wsiadała za kółko nie potrafiąc prowadzić!
- Potrafię prowadzić!
- To dlaczego nie zdałaś prawa jazdy?
- Bo... - co prawda oblałam je już parę razy, ale on nie musi tego wiedzieć. A już na pewno nie musi wiedzieć tego ode mnie.
- Właśnie tak myślałem. - prychnął mulat i odwrócił się, ignorując mnie. Błąd. Duży błąd. Rozglądając się za czymś, na czym mogłabym się wyżyć spojrzałam na moje trampki, niegdyś w odcieniu jaskrawego różu, a teraz zapadające się coraz głębiej w błoto. Wściekła schyliłam się, by zgarnąć w obie ręce jak najwięcej kleistej substancji i nim zdążyła mi przeciec między palcami, cisnęłam nią w Zayna. Z zadowoleniem patrzyłam jak uprzednio nienagannie ułożone włosy mulata teraz kleją się od błota. Malik nie pozostał mi dłużny rzucając się na mnie niczym byk na torreadora, wywracając mnie przy tym, przez co ugrzęzłam w kałuży. Nie zaprzątałam sobie nawet głowy wstaniem, tylko zagarniałam błoto naokoło mnie, by ciskać nim na oślep w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą widziałam mulata. On natomiast zaczął kopać w kałuże, z których odpryski leciały, zakrywając mi twarz i oczy.
- Przestańcie! Co wy robicie sytuacja i tak jest beznadziejna bez tego szczeniackiego zachowania! - próbował interweniować Niall, ale nic nie wskórał, bo właśnie rzuciłam się, podcinając Malika i wcierając mu błoto w twarz i we włosy.
          W rezultacie, kiedy w końcu wróciliśmy do samochodu byliśmy cali brudni i przemoczeni, łącznie z Niallem, który też oberwał parę razy podczas rozdzielania nas. Genialny pomysł zadzwońmy po pomoc drogową! także nie wypalił, bo okazało się, że na tym odludziu nie ma zasięgu. Byliśmy więc zmuszeni na nocowanie w aucie, mając do dyspozycji tylko bluzę Liama i plandekę przykrywającą zapasową oponę znalezione w bagażniku. Obrażona zawinęłam się na przednim siedzeniu, owijając się ową bluzą. Te dwa cioły i tak spędzają ze sobą pół życia, więc mogą spać razem z tyłu. Już po chwili zaczęłam się kręcić, nie mogą przyzwyczaić się do klejącego się do mojego ciała ubrania. Bluza, choć za duża nie zakrywała mnie całej, a w dodatku wcale nie dostarczała ciepła. Jakby tego było mało z tyłu zaczęło dochodzić równomierne chrapanie któregoś z chłopaków.
           Zapowiada się długa noc. 
                                                                                                                                                         _____________________________________________________

Urlop regeneracyjny... Pisząc tamtą notkę, nie wiedziałam, że minie prawie rok nim mój rzekomy urlop się skończy. Przyznaję bez bicia, pomimo jak najlepszych chęci blog spokojnie czekał, zapomniany przez wszystkich, aż w końcu go odkopałam i stwierdziłam, że naprawdę uwielbiam tą historię. I chociaż ja wiem jak się skończy, to myślę, że ta opowieść zasługuje, żebyście jej zakończenie poznali także wy. Tak więc wróciłam i czekało mnie zaskoczenie i to jak najbardziej miłe - pozostawiając blog z ośmioma obserwatorami zastałam go z dwunastoma, co znaczy, że wciąż czekacie na kontynuację. Mam nadzieję, że ktoś jeszcze tu zagląda i oddaję w wasze ręce ten rozdział oraz mnie na publiczne zlinczowanie, na które jak najbardziej zasługuję.