W poprzednim rozdziale: Louis i Jade próbując dostać się na koncert do LA po tym jak pomylili samoloty utknęli z hipisami i teraz razem próbują się jakoś z tego wydostać, ale z pracy zespołowej nici, bo Jade nazwała Louisa "bogatym sukinsynem", a on ją "nic nie wartą dziewuchą". W ogóle to wciąż nie kumam jak można wsiąść do samolotu, mają kupiony bilet na inny, nie sprawdzają tego, czy co? Niall, Perrie i Zayn ruszyli im na pomoc, ale sami potrzebują pomocy bo utknęli na jakimś zadupiu. Na szczęście z misją ratunkową ruszyła cała reszta wraz z menadżerem dziewczyn, co skończyło się misją ratunkową dla pogotowia, bo Zayn oberwał pogrzebaczem i teraz z cynicznego dupka stał się rozkapryszonym dzieciakiem. Kiedy w końcu wszyscy przestali ratować siebie nawzajem, okazało się, że Louis i Jade uratowali się sami, jedyny problem, że się przy tym naćpali i nikt nie wie co będzie z koncertem One Direction. Serio to teraz powinni raczej nazywać się No Direction. I to właśnie przegapiliście w ostatnim rozdziale!
W słuzbie małego sabotazu - czyli jak przeprowadzic kontratak nawet kiedy uprzednio nikt Cie nie zaatakował
W słuzbie małego sabotazu - czyli jak przeprowadzic kontratak nawet kiedy uprzednio nikt Cie nie zaatakował
- I co wyście najlepszego zrobiły? - Andy niemalże rwał sobie włosy z głowy, kiedy wezwał nas do swojego gabinetu. - Wiecie, że przez wasze sprzeczki mamy już jeden koncert odwołany i co?! Dalej tylko kłótnie wam w głowach! Nie możecie choć raz się opanować i dać tym biednym chłopakom spokój?
- Biednym? - nie chciało mi się dowierzać. - Pfff... Bogate sukinsyny.
- Naprawdę podziwiam Thirlwall, że masz jeszcze coś do powiedzenia po tym co ostatnio odwaliłaś przyprowadzając przed koncertem naćpanego Tomlinsona i swoje zwłoki w nie lepszym stanie!
Od wspomnianej powyżej akcji mijał właśnie drugi dzień, jednak chyba wszyscy starali się, żebym nie zapomniała o tym do końca życia. Koncert oczywiście został odwołany, pieniądze za bilety zwrócone, a One Direction dostali status rozkapryszonych gwiazdeczek odwołujących co chcą i kiedy chcą w niemalże wszystkich gazetach plotkarskich. No cóż przynajmniej ten jeden raz brukowce nie dużo się myliły - rozkapryszeni do oni są bardziej od nas, a przypominam, że to my jesteśmy kobietami! Na szczęście ogólna fala krytyki ominęła Little Mix - bo w końcu kto się przejmuje jakimś tam supportem, którego nawet nikt nie zna? No cóż, przynajmniej raz w życiu nasze pozostanie w cieniu na coś się przydało.
Wracając do tematu, nasz menadżer nie miał się ostatnimi czasy najlepiej. Paul, na którego głowę zwaliło się podtrzymanie kariery chłopaków i przepraszanie wszystkich za odwołanie koncertu z niewyjaśnionych przyczyn to właśnie Andy'ego obwiniał o mnie i Louisa - a raczej o nasz brak. No, a nasz kochany menadżer, jako że One Direction są sławni, bogaci i zawsze niewinni o wszystko obwiniał nas. Tym sposobem i poprzez kilka sytuacji, przez które każdej kobiecie zagotowałaby się krew w żyłach trafiłyśmy na przysłowiowy dywanik i teraz niczym skazańcy w kolejce na szafot, czekałyśmy na werdykt.
- Nie dość, że wszystko się wali po waszym ostatnim wybryku, to jeszcze dziś musiało się skończyć z pokaleczonymi palcami, nadwyrężoną szyją, zadławieniem i Bóg wie czym jeszcze! Macie jakieś usprawiedliwienie? - dorzucił jadowicie na końcu.
- Ups... - szepnęłam cicho.
- Eee-eee - dodała Leight kręcąc głową.
- Bang. - Perrie przystawiła sobie pistolet z palców do głowy i udała, że pociąga za spust.
- Ciach - mruknęła Jesy.
- Bang. - powtórzyła Pezz, tym razem puszczając nam oczko.
- Ups. - dodałam teraz głośniej, w lot łapiąc o co chodzi mojej przyjaciółce.
- Eee-ee. - Leight pokręciła głową z szatańskim uśmiechem.
- Ciach!
- Bang!
- Ups!
- Eee-e!
- Ciach
- Nie dość, że wszystko się wali po waszym ostatnim wybryku, to jeszcze dziś musiało się skończyć z pokaleczonymi palcami, nadwyrężoną szyją, zadławieniem i Bóg wie czym jeszcze! Macie jakieś usprawiedliwienie? - dorzucił jadowicie na końcu.
- Ups... - szepnęłam cicho.
- Eee-eee - dodała Leight kręcąc głową.
- Bang. - Perrie przystawiła sobie pistolet z palców do głowy i udała, że pociąga za spust.
- Ciach - mruknęła Jesy.
- Bang. - powtórzyła Pezz, tym razem puszczając nam oczko.
- Ups. - dodałam teraz głośniej, w lot łapiąc o co chodzi mojej przyjaciółce.
- Eee-ee. - Leight pokręciła głową z szatańskim uśmiechem.
- Ciach!
- Bang!
- Ups!
- Eee-e!
- Ciach
Perrie swoim mocnym głosem zaczęła śpiewać, a my znów po kolei powtórzyłyśmy sekwencję dziwnych dźwięków:
- Kojarzycie jak ludzie mają takie wkurzające nawyki? Harry Styles jest tego doskonałym przykładem! - Perrie teatralnie machnęła rękami. - Harry bardzo lubi... żuć gumę! A, właśnie może nie tyle żuć, co strzelać balonami. Bang, bang... Bang! No, ale w każdym razie wracam sobie dzisiaj do hotelu, zmęczona po próbie, zmordowana, jedyne o czym marzę to cisza i spokój... A co robi Styles? Leży, rozwalony na kanapie, chleje colę i żuje! Nie do końca żuje - strzela tymi swoimi balonami! I tak sobie pomyślałam - a strzel mi tym balonem jeszcze raz. No i strzelił. I wiecie co? - tu rozejrzała się po twarzach nas wszystkich, patrząc, czy uważnie słuchamy. - Złapałam za walający się pasek do spodni i też sobie postrzelałam.
Tym razem do śpiewania dołączyłyśmy wszystkie, a później głos zabrałam ja, kokieteryjnie odgarniając włosy na jedną stronę.
- Poznaliśmy się z Louisem w centrum handlowym, jeszcze przed trasą. Oh, od razu między nami zaiskrzyło - zażartowałam udając roztrzęsiony ton zakochanej dziewczynki - Powiedział mi, że jest bardzo samotny, a ja miałam akurat ochotę wsiąść do zupełnie innego samolotu niż powinnam. Więc, wyruszyliśmy razem i było jak w bajce... Zawsze kiedy woła że jest spragniony, przynoszę mu jakiś napój jako przedstawiciel społecznych nizin... Więc dzisiejszego ranka przygotowałam specjalny koktail. Był zachwycony... ale nie wiedziałam, że ma alergię na ocet. - dodałam niewinnie, mrugając kilkakrotnie powiekami. - Ups...
- Rozumiem się z Zaynem Malikiem bradziej, niż możecie sobie to wyobrazić - teraz płaczliwym tonem zaczęła Leigh. - Jest prawdziwym artystą - wrażliwym malarzem, estetą - zaczęła wymieniać, wyśmiewając się z grafitti, które mulat tworzy w ramach swojej sztuki. - To wcale nie tak, że kiedy wszedłeś do pokoju zaciskałam palce na jego szyi. Pokłóciliśmy się o odmienne poglądy estetyczne w malarstwie. Jego pociągało graffiti, a mnie... martwa natura.
- Jak wiecie jestem na diecie, więc nie jadam z wami kolacji, tylko serwuję sobie dietetyczne sałatki i to nie później niż szósta wieczorem. - nadszedł czas na Jesy, która ułożyła ręce na biodrach - W każdym razie stoję sobie w kuchni i przygotowuję warzywa na sałatkę. Ciach, ciach, ciach marchewka, sałata, seler, pietruszka. Nagle, wpada Horan i z łapami do miski, do mojej kolacji. Płakałam, błagałam, by wszystkie nie wyżerał, a on dalej jadł. Musiałam coś zrobić. No to go pociachałam po paluchach!
- No i strzelił mi tą gumą jeszcze raz!
- Nie wiedziałam, że ma alergię na ocet!
- I go pociachałam!
- Pokłóciliśmy się z powodu odmiennych poglądów estetycznych!
Andy mający już dosyć naszych śpiewów i bezsensownych tłumaczeń próbował wypchnąć nasz z gabinetu, jednak my wciąż wydzierałyśmy się jedna przez drugą. I muszę przyznać, że sprawiało nam to niemałą satysfakcję.
Piosenka urwała się wraz z trzaśnięciem za nami drzwiami, ale mogę się założyć, że Andy zdążył jeszcze usłyszeć nasz śmiech.
_________________________________________________
- Muzyka! Pokażcie na co was stać! Pięć, sześć, siedem, osiem! - dość niska, ale za to niezwykle szczupła blondynka klaskała w ręce wraz z odliczaniem. I wyglądało na to, że oczekiwała od nas tańczenia.
- Witajcie w show-biznesie. To są podstawy tańca, a nazywam się Terri Cotillard i jeśli po rozgrzewce, którą mieliście sobie zafundować przed moim przyjściem wasze ciała nie są jeszcze dostatecznie zdeformowane, to znaczy, że za mało się staracie. - mówiła spokojnie, ale jej ton był stanowczy. Od razu zorientowałam się, że jest jedną z tych osób, które potrafią na swoich zajęciach utrzymać absolutną ciszę bez podnoszenia głosu. Pomimo swego nikłego wzrostu i młodego wieku, bo była starsza od nas najwyżej o kilka lat i byłam pewna, że jeszcze nie stuknęła jej trzydziestka, to dało się wyczuć emanującą z niej grozę, gdy przechadzała się po sali, opierając o swój kark długą, czarną laskę balansującą na jej ramionach i przytrzymywaną przez nią za dwa końce. - Bądźmy szczerzy, najwyżej trójka z was ma szanse utrzymać się na szczycie i zostać kimś więcej niż gwiazdą jednego przeboju. Co do pozostałych... dzięki, że opłacacie czynsz za mój apartament w Nowym Yorku.
Wracając jednak do podstaw, jak zapewne zdążyliście się zorientować nie mogliśmy mieć prób przed pierwszym koncertem, bo na niego nie zdążyliśmy. A okazało się, że dawać koncert jest o wiele trudniej niż myślałam. Nie tylko wychodzisz i śpiewasz, ale także musisz mieć przygotowaną choreografię i inne takie bzdety. I właśnie tym sposobem wylądowaliśmy na zajęciach z podstaw tańca z naszą panią choreograf. Wylądowaliśmy a nie wylądowałyśmy ponieważ - o zgrozo! - swoją obecnością zaszczyciło nas także całe One Direction. No i oczywiście niewielka grupa tancerzy, która miała nam towarzyszyć podczas występów.
Wciąż nie do końca wiedziałam, co mam robić, a widząc zdezorientowane miny dziewczyn wywnioskowałam, że one także wahają się, co z sobą począć. Z lekką paniką, bo laska, którą bawiła się Terri wyglądała jakby była po przejściach z czego wywnioskowałam, że parę razy komuś nią przywaliła spojrzałam na chłopaków, ale widocznie oni też właśnie zapoznali się z panią choreograf bo stali jak słupy. Wspominała coś o rozgrzewce, prawda? Szkoda tylko, że ledwo zdążyliśmy przed nią - cóż, nie moja wina, że spędziłam piętnaście minut na kłóceniu się ze Stylesem kto pierwszy wejdzie do windy. Rozumiem, że ma długie włosy i zniewieściałą twarz, ale to w końcu ja jestem kobietą, prawda?
Postanowiłam więc robić to, co Perrie, która ruszyła za tancerzami. Byli oni chyba już obeznani z zajęciami Terri i teraz przemierzali salę z gracją po ukosie, wykonując podskoki i piruety. Jesy i Leight także się dołączyły, a po chwili wykonując dziwne, nieskoordynowane ruchy niczym zombie obudzone ze stu letniego snu do tańca ruszyli chłopacy. Wciąż nie mogę uwierzyć, że to nie jest ich pierwsza trasa koncertowa. Tamtą chyba wykonali śpiewając na siedząco.
- Hej, jak masz na imię? - Terri odciągnęła moją uwagę od chłopaków zwracając się do Jesy przyjaznym tonem. Jednak już po chwili cała dobroć miała wyparować jakby nigdy jej nie było i szybko się o tym przekonaliśmy.
- Jesy - wyszeptała moja przyjaciółka, ale Terri tylko pokręciła głową.
- Nie. - powiedziała dobrodusznym głosem. - Nie, twoje imię to Lusi-jeść-musi. I od dzisiaj jesz tylko wafle ryżowe. Ewentualnie środki przeczyszczające. - dodała po chwili zastanowienia, a natrafiając na błagającą o litość minę Jesy wzruszyła tylko ramionami. - Albo odcinasz sobie po kawałku każdego z półdupków, bo jakoś musisz zrzucić parę kilo. Wyżej! - dorzuciła wytykając mi zbyt niskie wymachy nogą.
Myślałam, że to najchłodniejsze przywitanie jakie mogliśmy otrzymać od jakiegokolwiek choreografa, ale myliłam się. Terri dopiero się rozkręcała. Nie zdążyła jeszcze na dobre odejść od Jesy, a już jej uwagę przykuło coś innego, co wyraźnie zakłócało jej zajęcia.
- Ej ty, lokowaty. - warknęła na Harry'ego, a po jej pseudo-miłym tonie nie pozostało ani śladu. Dźgnęła go palcem w klatkę piersiową, która w gruncie rzeczy była miejscem gdzie sięgały jej oczy przy dość sporym wzroście Stylesa. - Bawi cię moja rozmowa z Lucy, przepraszam Lusi-jeść-musi? - w tym momencie spojrzała ostentacyjnie na Jesy, a Harry tylko zachichotał, czym automatycznie z powrotem przyciągnął jej gniew. - Bawi cię. A więc wiedz, że na moich zajęciach wszyscy są równi, więc patrząc na was możemy uznać, że jesteście tak samo beznadziejni, Mopie. I na następnym razem kup sobie jakieś spinki, żeby te kłaki nie leciały ci do włosów, bo osobiście umyję nimi podłogę w tej sali. Twoje żałosne piruety i zadzieranie nosa naprawdę strasznie mnie wpieniają. - podsumowała, zataczając półobrót laską i z głuchym odgłosem uderzając nią o podłogę.
- Skoro już niby jesteście tu po to, żeby się czegoś nauczyć, to dam wam tę samą lekcję, jaką przed chwilą dostała Lusi-jeść-musi i Mop - nie mam ochoty tracić ani czasu na uczenie się waszych imion. A skoro tak to od dzisiaj nazywacie się...
- Mulat numer jeden! - wskazała palcem na Zayna.
- Inny mulat! - ryknęła, kiedy przyszła kolej na Leigh.
- Plastuś! - to nowe imię powędrowało do Nialla.
- Tyłkowy podbródek - kiedy Terri nazwała tak Louisa, myślałam że wybuchnę śmiechem, ale mając w pamięci Harry'ego jakoś się opanowałam. W końcu zawsze może być gorzej, bo do mnie jeszcze nie doszła.
- Poduszki powietrzne - rzuca kiedy zjeżdża wzrokiem na biust Perrie.
- Niema Barbra Streisland - kiedy nadaje mi ksywkę charakterystycznie stuka się po nosie, żebym wiedziała, że wcale nie porównała mnie do niej ze względu na umiejętności wokalne.
- Żabie usta - trafiają w końcu do Liama, po czym rozzłoszczona Terri ponownie klaszcze w dłonie. - A teraz do roboty, bo jesteście do niczego! A w ogóle to kto wam pozwolił przestać?!
- Witajcie w show-biznesie. To są podstawy tańca, a nazywam się Terri Cotillard i jeśli po rozgrzewce, którą mieliście sobie zafundować przed moim przyjściem wasze ciała nie są jeszcze dostatecznie zdeformowane, to znaczy, że za mało się staracie. - mówiła spokojnie, ale jej ton był stanowczy. Od razu zorientowałam się, że jest jedną z tych osób, które potrafią na swoich zajęciach utrzymać absolutną ciszę bez podnoszenia głosu. Pomimo swego nikłego wzrostu i młodego wieku, bo była starsza od nas najwyżej o kilka lat i byłam pewna, że jeszcze nie stuknęła jej trzydziestka, to dało się wyczuć emanującą z niej grozę, gdy przechadzała się po sali, opierając o swój kark długą, czarną laskę balansującą na jej ramionach i przytrzymywaną przez nią za dwa końce. - Bądźmy szczerzy, najwyżej trójka z was ma szanse utrzymać się na szczycie i zostać kimś więcej niż gwiazdą jednego przeboju. Co do pozostałych... dzięki, że opłacacie czynsz za mój apartament w Nowym Yorku.
Wracając jednak do podstaw, jak zapewne zdążyliście się zorientować nie mogliśmy mieć prób przed pierwszym koncertem, bo na niego nie zdążyliśmy. A okazało się, że dawać koncert jest o wiele trudniej niż myślałam. Nie tylko wychodzisz i śpiewasz, ale także musisz mieć przygotowaną choreografię i inne takie bzdety. I właśnie tym sposobem wylądowaliśmy na zajęciach z podstaw tańca z naszą panią choreograf. Wylądowaliśmy a nie wylądowałyśmy ponieważ - o zgrozo! - swoją obecnością zaszczyciło nas także całe One Direction. No i oczywiście niewielka grupa tancerzy, która miała nam towarzyszyć podczas występów.
Wciąż nie do końca wiedziałam, co mam robić, a widząc zdezorientowane miny dziewczyn wywnioskowałam, że one także wahają się, co z sobą począć. Z lekką paniką, bo laska, którą bawiła się Terri wyglądała jakby była po przejściach z czego wywnioskowałam, że parę razy komuś nią przywaliła spojrzałam na chłopaków, ale widocznie oni też właśnie zapoznali się z panią choreograf bo stali jak słupy. Wspominała coś o rozgrzewce, prawda? Szkoda tylko, że ledwo zdążyliśmy przed nią - cóż, nie moja wina, że spędziłam piętnaście minut na kłóceniu się ze Stylesem kto pierwszy wejdzie do windy. Rozumiem, że ma długie włosy i zniewieściałą twarz, ale to w końcu ja jestem kobietą, prawda?
Postanowiłam więc robić to, co Perrie, która ruszyła za tancerzami. Byli oni chyba już obeznani z zajęciami Terri i teraz przemierzali salę z gracją po ukosie, wykonując podskoki i piruety. Jesy i Leight także się dołączyły, a po chwili wykonując dziwne, nieskoordynowane ruchy niczym zombie obudzone ze stu letniego snu do tańca ruszyli chłopacy. Wciąż nie mogę uwierzyć, że to nie jest ich pierwsza trasa koncertowa. Tamtą chyba wykonali śpiewając na siedząco.
- Hej, jak masz na imię? - Terri odciągnęła moją uwagę od chłopaków zwracając się do Jesy przyjaznym tonem. Jednak już po chwili cała dobroć miała wyparować jakby nigdy jej nie było i szybko się o tym przekonaliśmy.
- Jesy - wyszeptała moja przyjaciółka, ale Terri tylko pokręciła głową.
- Nie. - powiedziała dobrodusznym głosem. - Nie, twoje imię to Lusi-jeść-musi. I od dzisiaj jesz tylko wafle ryżowe. Ewentualnie środki przeczyszczające. - dodała po chwili zastanowienia, a natrafiając na błagającą o litość minę Jesy wzruszyła tylko ramionami. - Albo odcinasz sobie po kawałku każdego z półdupków, bo jakoś musisz zrzucić parę kilo. Wyżej! - dorzuciła wytykając mi zbyt niskie wymachy nogą.
Myślałam, że to najchłodniejsze przywitanie jakie mogliśmy otrzymać od jakiegokolwiek choreografa, ale myliłam się. Terri dopiero się rozkręcała. Nie zdążyła jeszcze na dobre odejść od Jesy, a już jej uwagę przykuło coś innego, co wyraźnie zakłócało jej zajęcia.
- Ej ty, lokowaty. - warknęła na Harry'ego, a po jej pseudo-miłym tonie nie pozostało ani śladu. Dźgnęła go palcem w klatkę piersiową, która w gruncie rzeczy była miejscem gdzie sięgały jej oczy przy dość sporym wzroście Stylesa. - Bawi cię moja rozmowa z Lucy, przepraszam Lusi-jeść-musi? - w tym momencie spojrzała ostentacyjnie na Jesy, a Harry tylko zachichotał, czym automatycznie z powrotem przyciągnął jej gniew. - Bawi cię. A więc wiedz, że na moich zajęciach wszyscy są równi, więc patrząc na was możemy uznać, że jesteście tak samo beznadziejni, Mopie. I na następnym razem kup sobie jakieś spinki, żeby te kłaki nie leciały ci do włosów, bo osobiście umyję nimi podłogę w tej sali. Twoje żałosne piruety i zadzieranie nosa naprawdę strasznie mnie wpieniają. - podsumowała, zataczając półobrót laską i z głuchym odgłosem uderzając nią o podłogę.
- Skoro już niby jesteście tu po to, żeby się czegoś nauczyć, to dam wam tę samą lekcję, jaką przed chwilą dostała Lusi-jeść-musi i Mop - nie mam ochoty tracić ani czasu na uczenie się waszych imion. A skoro tak to od dzisiaj nazywacie się...
- Mulat numer jeden! - wskazała palcem na Zayna.
- Inny mulat! - ryknęła, kiedy przyszła kolej na Leigh.
- Plastuś! - to nowe imię powędrowało do Nialla.
- Tyłkowy podbródek - kiedy Terri nazwała tak Louisa, myślałam że wybuchnę śmiechem, ale mając w pamięci Harry'ego jakoś się opanowałam. W końcu zawsze może być gorzej, bo do mnie jeszcze nie doszła.
- Poduszki powietrzne - rzuca kiedy zjeżdża wzrokiem na biust Perrie.
- Niema Barbra Streisland - kiedy nadaje mi ksywkę charakterystycznie stuka się po nosie, żebym wiedziała, że wcale nie porównała mnie do niej ze względu na umiejętności wokalne.
- Żabie usta - trafiają w końcu do Liama, po czym rozzłoszczona Terri ponownie klaszcze w dłonie. - A teraz do roboty, bo jesteście do niczego! A w ogóle to kto wam pozwolił przestać?!
_________________________________________________
Zmordowane, umęczone, zakatowane i umierające wypadłyśmy na hotelowy korytarz jakbyśmy właśnie pokonały co najmniej tysiąc schodów w celu znalezienia się tutaj - choć prawda wyglądała tak, że wjechałyśmy tu windą. Zajęcia z panną Terri Cotillard wycisnęły z nas siódme poty. To, co podczas naszej przygody z X-fator było nazywane próbami ani trochę nie przypominało naszych nowych zajęć tanecznych, a przypomnę, że według Terri to podstawy tańca. Cóż, kobita daje wycisk i w dodatku naprawdę nie ma pamięci do imion - nie pamiętała nawet przezwisk, które sama nam nadała i w ciągu jednych zajęć od Barbry przeszłam do Nochala, Tańczącej Ciastoliny i Sparaliżowanej od szyi w dół.
Pozostawiając nieprzyjemny temat Terri i jej metod nauczania za sobą napomknę tylko, że na czas pobytu w LA zostało dla nas wynajęte całe piętro hotelowe i choć z początku nie chciałam przyjąć do wiadomości, że mamy pokoje na jednym poziomie z tymi kierunkowymi przydupasami to w gruncie rzeczy nie jest źle - głównie dlatego, że prawie cały wolny czas spędzają oni gdzieś... zresztą nawet nie chcę wiedzieć gdzie. Tym samym, jako że wszystkie mamy osobne pokoje zgodnie wpakowałyśmy się do mojego, gdzie ległyśmy na łóżku.
- Mam zakwasy w mięśniach, o których istnieniu nie miałam pojęcia. - jęczała Pezz - Czy można mieć zakwasy na nosie?
- Nie wiem, Cycolino - odgryzłam się, bo wiedziałam, że aluzja do nosa była skierowana w moją stronę, a Perrie skrzywiła się. W ciąż nie mogła przeżyć, że kiedy Terri postanowiła, że podczas wykonywania "Wings" wykonamy podrzut Leigh ustawiła ją jako osobę asekurującą, usprawiedliwiła się tym, że: "Kiedy inny mulat zwali się, bo coś skopiecie, a coś skopiecie na pewno to przynajmniej twoje worki z piaskiem uchronią ją przed kontuzją.". Tak więc zarobiłam od Pezz kopniaka, który zwalił mnie z łóżka, na którym i tak dalej było za dużo osób.
- Och proszę, ściągnijcie mi buty. Moje stopy... One płoną! - jęczała Leight, więc podniosłam się z podłogi do pozycji klęczącej i pociągnęłam za but mulatki, który nierozwiązany zszedł z jej stopy z lekkim trudem, a nagłość tego wydarzenia odrzuciła mnie do tyłu, więc z powtorem wylądowałam na łopatkach przyciśnięta do zimnej podłogi.
- Śmierdzą mi skarpetki. - stwierdziła równie bezbarwnym tonem, wpatrując się tępo w swojego jednego buta.
- Fuuu! - ryknęła Jesy podpierając się plecami o ścianę, równocześnie odpychając obiema nogami Leigh tak, że mulatka spadła po przeciwnej stronie łóżka niż ja. - Pod prysznic Pinnock! - krzyknęła rozbawionym głosem, ale z podłogi odpowiedziało jej tylko całkowicie wyprane z życia i niewyraźne: Płoną. Moje stopy, one płoną. co znaczyło, że mulatka leży twarzą do ziemi. No i oczywiście, że szybko się nie ruszy.
Nasz wspólny śmiech - wyłączając mulatkę, która wciąż jęczała do podłogi - przerwało nagłe machnięcie ręką Jesy, która przyłożyła palec do ust i wskazała głową na drzwi. Zamilkłyśmy i popatrzyłyśmy w tamtym kierunku, by po chwili przechodząc nad zwłokami Leigh na palcach dojść do drzwi i przystawić do nich uszy. Okazało się, że nie było to potrzebne. bo po chwili odskoczyłyśmy ze skrzywieniem, bo przeraźliwy łomot odbił się echem po korytarzu. Kucnęłyśmy w kółku i nawet Leigh podniosła głowę w zaniepokojeniu.
- To na pewno włamywacze. - wyrwało mi się. - W końcu kto by nie chciał obrabować tych bogatych sukinsynów?
Dziewczyny tylko pokiwały głowami ze zrozumieniem na twarzy.
- Musimy coś zrobić zanim dojdą tutaj. - dodała Jesy, co spotkało się z ponownym pokiwaniem z naszej strony.
- Idę tam. - oznajmiła Leigh uderzając płasko otwartą dłonią w podłogę, aż podskoczyłyśmy.
- Ja też. - dodałam bez zastanowienia.
- Weźcie chociaż to! - zerwała się Perrie. wyciągając spod łóżka czarny kij baseballowy. Swoją drogą, to skąd do cholery on się wziął pod moim łóżkiem?
- Dobra! - chwyciłam mocno za kij. - Wezmę to i dam radę! Widziałam Bonda i Mission Impossible tyle razy, że na pewno dam radę!
- I Godziny szczytu! - dorzuciła Pezz, klepiąc mnie motywująco w ramię. - Nie zapominaj o Godzinach szczytu.
- Właśnie! - zakrzyknęłam bardziej po to, by dodać sobie samej odwagi, niż po to by być lepiej słyszalna - Wezmę ten kij, pójdę tam i jeśli ten gad tknie mnie chociaż jednym palcem, to wgniotę mu jądra!
Dziewczyny udzieliły mi aprobaty bojowym okrzykiem i wypadłyśmy na korytarz. Jednak po chwili grupa, na której czele biegłam ja, dzierżąc w ręku kij baseballowy stanęła jak wryta.
- Mówię Ci, zszedłem tam na dół i proszę o dżin z tonikiem, a ona do mnie: Proszę o dowód osobisty. Że co, proszę? Nie noszę przy sobie dowodu osobistego, ludzie powinni wiedzieć kim jestem! - opowiadał Zayn Malik z takim przejęciem, że mogę się założyć, że gdyby miał trochę dłuższe włosy. to zacząłby nawijać je sobie na palec jak stereotypowa sucz z filmu dla nastolatków. Niemniej jednak zdziwił mnie fakt, że mówił to do Louisa, który klęcząc ustawiał wzdłuż szerokości korytarza wiadra do płukania mopów niczym małą tamę przeciwpowodziową. Dopiero po chwili za ich plecami zauważyłam otwarty schowek sprzątaczek, z którego reszta z nich wynosiła miotły i mopy, które podawali koordynatorowi całej akcji - Louisowi.
- Co do cholery tu się dzieje? - wyręczyła mnie Jesy, która pierwsza otrząsnęła się z szoku po tym, co właśnie zobaczyłyśmy. W tym samym momencie Liam nachylił się nad tym dziwnym ogrodzeniem i wyrwał mi, stojącej ciąż w osłupieniu kij baseballowy po czym przyłączy go to tej przedziwnej, ledwo stojącej konstrukcji.
- Odgradzamy się od was. - mruknął pod nosem Louis, prostując równocześnie jedną z krzywo położonych mioteł.
- Nie chcemy się zarazić przeciętnością. - pokręcił głową z udawanym współczuciem Harry, po czym ostentacyjnie równocześnie z Zaynem otrzepali swoje ramiona z niewidzialnego kurzu. Tego było już za wiele.
- Chyba jaja se robicie. - pierwsza wybuchła Perrie.
- Jaja to ty przemycasz w staniku. - odgryzł się Louis, wrednie nawiązując do lekcji tańca. - I to najwyraźniej strusie.
W tym momencie musiałam przytrzymać Pezz bo doszłoby do rękoczynów. A niecały miesiąc temu to ona próbowała mnie uspokoić w centrum handlowym. Jak ludzie się zmieniają.
- Słuchaj no, Dupobrodo bo powie to tylko raz. - wkroczyłam do akcji, puszczając Perrie, która wywinęła orła na podłogę. - Chętnie nie będę oglądać waszych snobistycznych mord, co może zagwarantować mi to odgrodzenie, ale chyba ten tyłek na twoje twarzy nie pozwala ci dobrze widzieć, bo nasza połowa jest mniejsza! - zakończyłam łapiąc obiema rękami za kij od szczotki, którą trzymał Louis i popychając go, przesuwając przy tym granicę na naszą korzyść.
- Jak zapewne powinnaś wiedzieć, jeśli skończyłaś liceum połowy są równe, więc wasza nie może być mniejsza. - warkną Louis przesuwając mnie z powrotem do tyłu.
- Kiedy mówię, że nasz jest mniejsza, to jest mniejsza! - znów naparłam na szczotkę.
- Połowy są zawsze równe! - Louis także nie odpuszczał.
Czując, że Tomlinson jednak jest silniejszy, nawet jeśli nie oglądał tyle razy Godzin szczytu co ja, postanowiłam odpuścić. Kiedy chłopak wciąż pchał z zaskoczenia puściłam kij i szybko odsunęłam się na bok, co skutkowało piękną glebą Louisa, który przy upadku wyrąbał dziurę w swojej i tak ledwo stojącej tamie przeciwpowodziowej z wiader.
- Cóż możecie sobie mieć większą część, bo widocznie połowa to za mało żebyście zmieścili swoje ego! Dziewczyny, idziemy! - odwróciłam się i by odejść z honorem ostentacyjnie podeptałam zwłoki Tomlinsona zagracające podłogę. Leigh na odchodne wyrwała z ogrodzenia nasz kij basebollowy co skutkowało zawaleniem się konstrukcji.
- Miłego wykonywania prac pospólstwa! - rzuciła Pezz. Bam! I tak właśnie odchodzi się z hukiem!
Odeszłyśmy więc bez odwracania się za siebie, z dumnie wyprostowanymi plecami emanującymi świętym oburzeniem, w jednym bucie i przetartej skarpetce - w przypadku Leigh i z kijem baseballowym przerzuconym przez ramię - także w przypadku Leigh. Chyba muszę z nią pogadać odnośnie jej wizerunku na tle grupy.
Jednak kiedy tylko przeszłyśmy przez próg mojego pokoju - do którego swoją drogą znowu wparowałyśmy we czwórkę lekceważąc nasze oddzielne zakwaterowanie - odwróciłam drzwi i zaczęłam wydawać polecenia. Czas na zemstę!
- Leigh, zamknij drzwi! - zaczęłam od najprostszej komendy, jednak już tu rozpoczęły się kłopoty.
- Ale ja nie wiem jak! - spanikowana mulatka zaczęła na to wymachiwać nerwowo rękami, więc Pezz z westchnieniem zatrzasnęła drzwi i przekręciła szybko klucz.
- Czas pokazać naszym chłopaczkom, że tym razem obrali zły kierunek. - zakpiłam z nazwy ich zespołu. - Bo pociąg Jade Thirlwall's Exspress ma tylko jeden... horror.
- Pociąg... zaraz, zaraz rozjedziemy ich pociągiem? - Jesy zmarszczyła brwi.
- Przywiążmy ich do torów! - zakrzyknęła Pezz, a razem z nią rozległy się okrzyki poparcia Jesy i Leigh.
- Stop. - pokręciłam głową z niedowierzaniem i starałam się uspokoić dziewczyny z euforii, po tym jak Leigh zakrzyknęła: Ja chcę prowadzić pociąg! - Stop! Nie będziemy nikogo rozjeżdżać to nielegalne. A poza tym to była metafora!
- Aaaaaa.... - westchnienie zrozumienia dziewczyn dało mi na chwilę poczucie ulgi, choć sądząc po wyrazie twarzy Leigh nie ma ona pojęcia co to metafora.
- Przynajmniej będzie taniej, bo nie będziemy musiały wynajmować pociągu. - wzruszłya ramionami Pezz.
- Dobra. Przejdźmy do konkretów... - zaczęłam, ale znowu mi przerwano.
- Musimy mieć nazwę! - ryknęła Jesy.
- Na... nazwę? - wydukałam.
- Pogromcy kierunków! - rzuciła Pezz.
- Szwadron samic alfa. - zaproponowała Jesy.
- Problematorki. - dziewczyny zaczęły we dwójkę prześcigać się w wymyślaniu nowych nazw.
- The Justin Bieber Experience. - propozycja Leigh jak zwykle ustanowiła głuchą ciszę, ale nie na długo.
- Kwartet samotnych pań!
- Bum-Bum Team!
- Jakubice Rozpruwacze!
- Gotowe na wszystko!
- Liga Zagłady!
- Liga? Czym jest liga? - przerwała wymianę zdań Leigh.
- To jest to! - klasnęłam w dłonie. - Legion Zagłady!
Słysząc okrzyki aprobaty odetchnęłam z ulgą, że mam to już za sobą. Uciszyłam dziewczyny, by móc przejść do sedna sprawy.
- A teraz... zemstę czas zacząć! - zakrzyknęłam, by przejść do mojego misternego planu.
- Zaraz, zaraz! - Leigh nagle jakby się otrząsnęła z całego entuzjazmu. - A co to legion?
Westchnęłam. Jeszcze daleka droga przed nami.
_________________________________________________
Zamknęłam po cichu za nami drzwi, gdy Perrie wyszła na palcach z pokoju. Była 3:21 więc byłyśmy prawie pewne, że wszyscy śpią - no właśnie prawie, więc ostrożności nigdy nie za wiele. Mocą nadaną mi przeze mnie mianowałam się naczelnym dowódcą akcji i wytypowałam do niej mego zastępcę Perrie Edwards. Szeregowe Pinnock i Nelson ubezpieczały tyły - z tego prostego przypadku, że skradanie się i Jesy to nie najlepszy pomysł, a Leigh w połowie akcji zapewne zapyta co właściwie robimy. Wybrałam więc sprawdzony skład i mam nadzieję, że to nam się opłaci.
Po cichu przekradłyśmy się przez przez odbudowane tamę, ogrodzenie czy cokolwiek to miało być. Tak jak trafnie wywnioskowałyśmy po cichym chrapaniu, chłopaki spali w jednym pokoju - nie zamknęli nawet drzwi i z otwartymi na oścież spokojnie spali, myśląc że są bezpieczni. Oh, nie na mojej warcie. Legion zagłady przybywa, cioły!
Wciąż na palcach wkradłyśmy się do pokoju, omijając śpiącego przy drzwiach Nialla. Blondynek może i jest wkurzający, ale to nie na nim ma skupić się nasza zemsta. Starając się jak najciszej otwierać trzymane w rękach jogurty przeszłyśmy do punktu następnego - nałożenie im maseczki pielęgnującej, truskawkowej z kawałkami owoców. Gdy piątka twarzyczek była już po wstępnej kosmetyczce, Pezz przeszła do nakładania im na oczy ogórków zwiniętych z bufetu na dolnym piętrze, a ja postanowiłam się trochę rozejrzeć. Kolekcja muszek i dietetyczna kola znaleziona w pierwszej z szuflad nie była satysfakcjonująca, więc odpuściłam sobie szafę. W trakcie przeszukiwania kosza na śmieci także nie natrafiłam na nic ciekawego, więc przeszłam do przeszukiwania kieszeni śpiących. Paragon po pięciu tubach z bitą śmietaną w kieszeni Horana, kieszonkowe lusterko Zayna, czy ciastka dla psów które posiadał Liam to także marne łupy. Jednak śpiący twardo jak zalany w trupa menel Louis posiadał coś zaiste intrygującego.
- Byś zawsze pamiętał o uśmiechu i osobie, która najczęściej Cię nim obdarowuje, El. - przeczytałam szeptem napisane starannie ładnym pismem słowa. Odwróciłam wymięty kawałek papieru, na którym Louis chyba kilkakrotnie usiadł i wyprał go razem ze spodniami. Okazał się fotografią przedstawiającą Tomlinsona obejmującego uśmiechniętą brunetkę, na tle nocnej panoramy jakiegoś miasta. Zastanawiając się kim jest radosna dziewczyna, włożyłam zgięte na pół zdjęcie do tylnej kieszeni szortów.
- Jade! - syknęła szeptem Pezz machając mi tubką z kremem przed oczami a ja pokiwałam głową w ramach niemej aprobaty i podwinęłam nogawkę spodni Louisa okazując tym samym tak owłosioną łydkę, że aż się skrzywiłam. Pezz jak najdelikatniej rozsmarowała produkt, który był niczym innym, jak kremem do depilacji.
Czekanie spędziłyśmy na grze w nieme trzy-po-trzy i siłowanie się na kciuki, a potem wstrzymałyśmy oddech, a ja zaczęłam delikatnie ściągać krem. Tak jak było napisane na etykietce - efekt był natychmiastowy i łydka Louisa naprawdę stała się gładka.
- Mhmm... masaż nóg. - mruczał Louis przez sen, a ja z Pezz musiałyśmy powstrzymywać wybuch śmiechu. - ...mmmooooo CO DO CHOLERY?
Przerażona upuściłam krem. Louis poderwał się do pozycji siedzącej rozrzucając przy tym plastry ogórka, które uprzednio miał na twarzy.
- Jade, wiejemy! - wydarła się Pezz zarzucając na zdezorientowanego Louisa koc i dając nogę przez otwarte drzwi. Bez wahania pognałam za nią, potykając się po drodze o leżącego przy wyjściu budzącego się Horana. Przyjaciółka przede mną przeskoczyła przez blokadę szczot, a ja słysząc za sobą pościg wtarabaniłam się w tamę rozsypując przy tym wiadra i nie zwarzając na to biegłam dalej krzycząc:
- Jesy drzwi, OTWÓRZ DRZWI!
Wpadłyśmy do pokoju, a Perrie wydarła się: Drzwi, Jesy zamknij te drzwi do cholery! a po trzaśnięciu było słychać już tylko wściekłe walenie Louisa. Popatrzyłyśmy na siebie z Pezz i wybuchnęłyśmy śmiechem.
- Rozumiem, że akcja udana. - Jesy także dołączyła się do naszego świętowania.
- Gdybyś widziała... ma nogę jak oskubany kurczak! - Perrie trzymała się za brzuch.
- A wiecie co jest najlepsze? - spoważniałam na chwilę, a zdezorientowana dziewczyny spojrzały na mnie z oczami wielkości spodków od filiżanek. Ryknęłam śmiechem nie mogąc dłużej utrzymać powagi - Żeby wyglądać jak człowiek będzie musiał ogolić sobie także drugą nogę!
_____________________________________________________
Na początek postanowiłam dać przypomnienie co stało się dotychczasowo - robię tak długie przerwy między rozdziałami, że kiedy zaczynam pisać następny to nie pamiętam na czym skończyłam. Tak więc myślę, że przy takich przerwach "przypomnienia" będę się pojawiać - to uciążliwe musieć czytać poprzedni rozdział, żeby przypomnieć sobie gdzie stanęła akcja, bo czytało się to tak dawno.
Co do piosenki, jest to dość okrojone Więzienne Tango (ang. Cell Block Tango) z musicalu Chicago! W końcu skoro to historia o dwóch grupach muzycznych, to czemu nie pośpiewać? Kiedy klikniecie na tekst utworu pojawi się wam orginał :)
Cóż więcej mówić? Do następnego, który może wyjdzie mi lepiej, bo ten jest obrzydliwie nudny i długi. Wakacyjny brak weny!